Translate

niedziela, 22 czerwca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (19) - Lista nałożnic /cz.II/















ELŻBIETA
HANKA

DROBNICA

KRÓLOWA MAŃKA





 


Z początku urlopy spędzaliśmy całą trójką.  Najpierw wyjeżdżaliśmy nad Bałtyk. Jastrzębia Góra. Ze względu na Olę. Tak doradziła starsza pani pediatra. Po jej przeżyciach z niemowlęctwa i tak częste anginy, tylko leczenie klimatyczne może pomóc, powiedziała. Pierwszy raz wyjechaliśmy, gdy miała trzy latka. Rzeczywiście pomogło. Młoda przestała chorować i w przedszkolu była jednym z najzdrowszych dzieciaków. Pragnąc, by Oleńka spędzała jak najwięcej wakacyjnego czasu poza Warszawą, podzieliliśmy się urlopami. Ze mną, co roku w lipcu nad morzem przez dwa tygodnie, a Adam w sierpniu zaczął zabierać małą na Mazury. Na trzy tygodnie. Babcia Kasia przygarniała ją do siebie na pozostałe dni wakacji.
Żeglowanie było i jest nadal pasją Adama-Yetiego. Miał swoich znajomych, zapalonych jak on żeglarzy. Czasami żeglowali kilkoma jachtami po jeziorach. Czasami uczyli na kursach żeglarskich nowy narybek. Poznałam ich wszystkich. Ich żony i „narzeczone” również. Kilka razy żeglowałam z Adasiem i jego kumplami podczas pobytu Oleńki u babci. Brać żeglarska potrafiła się bawić. Tacy byli młodzieńczy, bez względu na wiek. I beztroscy. Wieczni chłopcy. Zmieniali narzeczone w zastraszająco szybkim tempie. Można powiedzieć - sezonowym. Co sezon to inna. Żonaci wyjeżdżali bez żon często-gęsto. Za to dojeżdżały do nich panienki różnego autoramentu, również zwane narzeczonymi. Pojęcie zdrady nie istniało w ich mentalności i słowniku. To było normalne. Przecież nie robili nic złego. Mieli akceptację kolegów, którzy postępowali identycznie. No i wracali do domów, do żon i dzieci. Nie odpowiadało mi to towarzystwo, tam na Mazurach. I te namioty, w których mieszkaliśmy, to było okropne. Pewnego razu, podczas imprezy organizowanej na zakończenie kursu, opuściłam całe towarzystwa i poszłam zerknąć, czy Oleńka śpi. Za chwilę do namiotu weszła żona kierownika szkoły.
-  Pani Ewo - powiedziała szeptem - proszę szybko wracać i zabrać męża, bo będzie źle.

Po cholerę ja tam polazłam?! Trzeba było zostać ze śpiącą słodko Oleńką!

Ale ja wróciłam na imprezkę. Od razu zauważyłam, jak jedna z podciętych panienek wisi na Adamie, znajdującym się w podobnym stanie. On nie miał nic przeciwko temu. Poprosiłam go szeptem, że czas już wyjść. Za drzwiami Adam przyparł mnie do ściany, boleśnie ścisnął nadgarstki – długo nosiłam sińce – i potrząsając gwałtownie, wykrzyczał, że mnie nienawidzi, nie może na mnie patrzeć. Wyrwałam się, ale dogonił mnie i kopnął. Z całej siły. Uciekłam do naszego namiotu przed jego nienawiścią. Rzuciłam się na polowe łóżko i szlochałam bezradnie. Adam przyszedł za chwilę.
-  No, już nie płacz – położył się obok – przepraszam, wkurzyłem się, już tam nie pójdę.
Nie mogłam zapanować nad płaczem, w poczuciu bezsilności, krzywdy, upokorzenia. A on całował te łzy, rozbierał mnie i skończyło się jak zwykle.
Następnego dnia w łazience szkoły, gdzie odbywał się ten bal pożegnalny ( w szkole znaczy, nie w łazience ten bal), spojrzałam w lustro i ujrzałam twarz młodej kobiety o wielkich, pustych oczach. Pierwszy raz pomyślałam o Wojtku. Zatęskniłam do jego ciepła. Spokoju, który przy nim czuła. Do rozmów z nim. Co ja tu robię, zapytałam siebie w myśli.

I to był ostatni raz, kiedy towarzyszyłam Adasiowi w wyjazdach na Mazury. Przeszedł nad tą decyzją do porządku dziennego. Nie przekonywał i nie prosił.

Po powrocie do domu, stanęłam przed lustrem, przyjrzałam się smutnej, kobiecie z ogromem czarnych włosów wokół twarzy. Nie wiem, w jaki sposób, nie pamiętam momentu, w którym poszłam po nożyczki. Ocknęłam się, gdy na podłogę spadł ostatni kosmyk. Widziałyście kiedyś zdjęcia więźniarek Oświęcimia? 
Ja tak wyglądałam.
Wojtek o nic nie pytał. Pogłaskał po sterczących na wszystkie strony kosmykach.
-  Moje kochanie, ty moje dzieło sztuki – szepnął - moje biedactwo.

Włosy odrosły, jak zwykle bardzo szybko. A Mariolka zrobiła z nimi porządek.

Jeszcze bywaliśmy razem na spotkaniach u przyjaciół-żeglarzy. Zapraszaliśmy ich do siebie.
To było przyjęcie z okazji imienin jednego z beztroskich żeglarzy. Wszyscy siedzieliśmy przy suto zastawionym stole. Przerzucałam się dowcipami i opowiadaniem „kawałów” z biesiadnikami.
-  Ewa – szepnęła mi do ucha jedna z pań, wracając do pokoju – zajrzyj do kuchni, proszę.
Odczekałam chwilę i zajrzałam. Pani domu i Adam całowali się. Ona oparta o stół, z podwinięta spódnicą. Ręka Adama zabłądziła pod spódnicę. Stałam tak dłuższą chwilę, zanim mnie dostrzegli. Nawet nie odskoczyli od siebie. Ona uporządkowała odzienie. On odsunął się. I obydwoje  uśmiechnęli się głupkowato. Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam.
Adam dogonił mnie na przystanku.
-  Ewka – złapał za ramię – nie wzięłaś torebki, masz tutaj.
-  Zostaw mnie – strąciłam jego rękę.
-  O co ci chodzi? – wysyczał przez zaciśnięte zęby – znowu sobie coś uroiłaś?
Nie odpowiedziałam. Nie odezwałam się przez całą drogę do domu. Miałam wrażenie, że skamieniałam. Łzy zamazywały kontury, spływały na policzki. Obręcz na sercu zacisnęła uchwyt. Adam coś tam mówił. Usiłował mnie przytulić. Nie reagowałam. Oleńka już spała.
-  Nie zapalaj światła – powiedziałam cicho – obudzisz małą.
-  Tylko tyle masz mi do powiedzenia – podniósł głos – ty kretynko, ośmieszyłaś mnie, co ja teraz im powiem?!
-  Nie krzycz –  mówiłam spokojnie i cicho – obudzisz Olę.
Mój spokój doprowadził go do furii. Złapał mnie za ramiona, pchnął na łóżko. Jedną ręką złapał za gardło a drugą zwinął w pięść i podniósł do uderzenia. Ale wtedy w progu stanęła Oleńka.
-  Tylko spróbuj – powiedziała i wyszła

Adam momentalnie mnie puścił. Zajrzałam do pokoju Oli. Miała kołdrę naciągnięta na głowę. Nie odzywała się. Udawała, że śpi.
Znałam ją dobrze, tę moją czternastoletnią już córeczkę. Nie chciała rozmawiać. Ani słuchać wyjaśnień. I nie wyjechała już nigdy więcej ze swoim ojcem na Mazury.
Spędziłam bezsenną noc w fotelu, aż świt wszedł w okna.
Adamowi powiedziałam, że nie będę już uczestniczyła w żadnych spotkaniach z tamtymi ludźmi. Żeglarzami. A on zrobi, co zechce. Zechciał. I zaczął bywać tam beze mnie.

Od nocy spędzonej w fotelu moje życie toczyło się dalej zgodnie ze schematem tamtej kartki, zatytułowanej RODZINA.

W tak zwanym międzyczasie Ela urodziła syna. Mój mąż został jego chrzestnym ojcem.  Wciąż istniała w życiu Yetiego. Równolegle z nowością, przywiezioną z któregoś z wyjazdów na Mazury. Hanka, żona marynarza, który bywał w domu rzadko dosyć i krótko, co nie przeszkodziło mu, a może nawet przyczyniło się do pojawienia się na świecie ich synka. Trochę młodszego od Oli. Dzieciaki zaprzyjaźniły się. My też. Hanka skończyła AWF (chyba) i w Wyższej Szkole Czegoś Tam w swoim podwarszawskim miasteczku uczyła przysiadów, jak mawiał ironicznie Yeti. Przeraźliwie chuda, wysoka - wg dzisiejszych standardów, ideał urody - niebrzydka blondynka o ładnym uśmiechu. Miała krzywe nogi i umięśnione łydki. Za to nie miała biustu i bioder. I kaczkowaty chód. Jej kuzynka była dyrektorem w jakichś tam zakładach mięsnych i Hanka często przywoziła zapasy mięsno-wędliniarskie. Spotykała się wtedy tylko z Yetim. U nas w domu też, o czym doniosły mi sąsiadki, mówiąc o tajemniczej blondynce, którą mój mąż przyprowadza od czasu do czasu do naszego mieszkania w ciągu dnia, podczas mojej bytności w pracy. Domyśliłam się, że to Hanka, zresztą Yeti tego nie ukrywał. Naprawdę polubiłam ją. Przez trzydzieści lat utrzymywaliśmy stosunki. Nasze dzieci zaprzyjaźniły się. Nigdy nie podejrzewałabym, że jest również kochanką Yetiego. 


czerwiec, 2011

Dowiedziałam się o tym już po wyprowadzce Yetiego z domu. Zadzwoniłam do niej i powiedziałam, co się stało. Ona twierdziła, że Yeti mnie bardzo kocha i że na pewno będziemy jeszcze razem. I takie tam. Coś mnie zastanawiało w jej głosie. Jakaś tak nutka, której nie umiałam nadać nazwy. Wyjaśnienie otrzymałam jeszcze tego samego popołudnia. Yeti przyjechał po pracy z obiadem – to był ten czas, gdy jadłam raz dziennie, wypalając za to trzy paczki papierosów. Też dziennie.
-  Słuchaj – powiedział Yeti – Hanka do mnie dzwoniła.
-  No i ... – zapytałam - mówiła coś ciekawego?
- Powiedziała - ściszył głos – że po trzydziestu latach znajomości, czuje do mnie obrzydzenie i odłożyła słuchawkę.
-  O, matko kochana – przyjrzałam mu się uważnie – to z nią też spałeś?
Nie odpowiedział, tylko spuścił głowę i uśmiechnął się głupawo.
A do mnie dotarło, że większej kretynki ode mnie nie było ma na całym świecie. 


Przegapiłam moment, w którym Yeti zaczął opowiadać o Mańce. A może nie przegapiłam? Może było mi wszystko jedno. A może on mało opowiadał o niej. Nie mogę sobie teraz przypomnieć… Już wiem!!
W instytucie, gdzie pracował, powstała sekcja żeglarska. Szefem został kolega Yetiego z innego wydziału, czy jak to tam się nazywało. Chyba miał na imię Tomek. Nawet jacht mieli. Klasy Orion. Yeti coraz częściej zaczął tam bywać, u tego kolegi znaczy, w celach omawiania spraw żeglarskich.
-  Słuchaj – powiedział kiedyś – u Tomka pracuje taka dziewczyna, Mańka. Mówię ci, chuda, blada, cichutka. Nie można głośniej przy niej nic powiedzieć, bo natychmiast jest przestraszona, prawie mdleje.
I to było wszystko na jej temat. Nie dopytywałam się, bo miałam inne kłopoty na głowie. Oleńka dorastała. Zaczynało nam brakować pieniędzy. Czasy były ciężkie. A pensja Yetiego raczej symboliczna. Piotr, brat Yetiego, był szefem działu administracyjnego dobrze prosperującej spółki z o.o. Namawiałam Yetiego, żeby poprosił go o pomoc. Nie chciał. No to wzięłam sprawy w swoje ręce i sama porozmawiałam z Piotrem. Nie było problemu.
-  Za dwa tysiące do trumny byś mnie położyła – wrzeszczał Yeti po rozmowie z bratem, wieczorem, dramatycznie wstrząsając kołdrą przy ścieleniu łóżka.
Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Przecież został szefem zaopatrzenia z dwukrotnie większą pensją. Miał do dyspozycji samochód. U Yetiego, jak nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o jakąś babę. No i Mania też została zatrudniona w tej spółce z o.o. Ponoć na prośbę Piotra, o czym  ze zdziwieniem dowiedział się ode mnie, gdy wyszły na jaw bilingi rozmów z Manią i byliśmy tuż przed rozwodem. Ale wtedy Yeti miał 44 lata i dopadł go kryzys wieku średniego.

 

czerwiec, 2011

Głupoty chyba wypisuję!!  Bo jak nazwać to, co robił od urodzenia się Oleńki? Też kryzys? Późnego dziecięctwa?
Tak na marginesie, powiem wam, że opisywał ją, jako blondynkę z bardzo długimi włosami. A naprawdę miała włosy do ramion. Ciemne. Czyli inaczej od poprzednich muz. Opisywał, znaczy. Tę akurat chciał ukryć przede mną i zrobił to bardzo skutecznie. 
Zakochał się. W młodszej o 10 lat, bezradnej, delikatnej, wrażliwej Mani, będącej całkowitym moim przeciwieństwem. Mały, biały, bezradny kotek o słodkim imieniu Mania naopowiadał mu, że narzeczony wyjechał do Kanady i nie wraca już kilka lat. Pieniądze tylko przysyła.
Omotała tego głupka Yetiego, o matko kochana! Nie umniejsza to jego winy, bo przecież mógł powiedzieć NIE. Ale przy Mani poczuł się takim przywódcą, ona całkowicie polegała na nim.
Ciekawe, co by to było, gdybym ja, po urodzeniu się Oleńki, nie wzięła odpowiedzialności za naszą małą rodzinkę na siebie?
Ale o tych prawdziwych relacjach łączących go z Manią dowiedziałam się 23 lata później. W tamtym czasie byłam ciemna, jak tabaka w rogu. 
Okazało się również, że moja znajoma ma znajomych, mieszkających w pobliżu Mani. No i dowiedziałam się, że ten narzeczony jest tworem wyobraźni Mani, a ona nie wychodzi za mąż, ponieważ miała romans (ponoć kolejny już) z żonatym facetem, który miał energiczną żonę. No i ta żona oklaskała Mani twarzyczkę, poleciała po całości parasolem i zdjętym ze stopy pantoflem na szpilce. Niewierny małżonek odwrócił się uczuciowo od Mani całkowicie. I tak gniło dziewczę w staropanieństwie, ponieważ nikt nie chciał jej przysięgać. W końcu Otwock nie jest duży miastem i większość mieszkańców wtedy się znała.
Od razu i z dużą satysfakcję powiadomiłam o tym fakcie mojego męża-amanta. Nie powiem, żeby się ucieszył.

A ja, qurcze, nigdy nie dałam odczuć Yetiemu, że to ja jestem sterem, żeglarzem i okrętem. Wszystkie decyzje uzgadniałam z nim...

E tam, przestanę o tym pisać. Bo krew zaczyna mnie zalewać. Moja głupota sięgała zenitu.





Copyright Ewa Malarska

Photos
 
1. Roman Kirilenko - LIST DO PRZYJACIELA2
(photo - www.kirilenko.eu)

2. Stella Im Hultberg - z cyklu SMUTNE KOBIETY


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz