Translate

czwartek, 12 czerwca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (17) - Lista nałożnic /cz.I/




















EWA

ELŻBIETA 











 
marzec,2011

Właściwie od momentu przyjazdu do nowego mieszkania zaczął się rozdział naszego życia, który mogłabym zatytułować Lista nałożnic.  Yeti sumienie miał czyste. Jak u Sztaudyngera. 

Spokój sumienia.
Kiedy kobietę we własne łoże złożę 
Spokojny jestem, że nie cudzołożę.

Piszę tę fraszkę, pardon, przepisuję i śmieję się. Jeszcze kilka lat i zacznę mówić do siebie. Na głos. Jak moja mama. 
Ech, jak to człowiek upodobnia się do przodków… SKS nadciąga w szybkim tempie:)))


Nie podejrzewałam istnienia innych kobiet w życiu Adama. Naiwnie sądziłam, że przecież o kochankach nie opowiada się własnej żonie. Też miałam znajomych i kolegów z pracy, o których opowiadałam.

Ta, przez którą Adam zaczął wracać do domu o północy, to koleżanka ze szkoły. Z tego wieczorowego technikum. Miała na imię jak ja. Ewa. I była zamężna. Mąż Ewy był jej szefem, starszym od żony o kilkanaście lat. I często wyjeżdżał w tak zwany teren. Nie mieli dzieci. Ale starali się, Blondynka, ciemne oczy, grube nogi i dlatego chodziła w spodniach. Tak ją przedstawił w swojej opowieści Yeti. Przez chwilę przeleciało mi przez myśl, skąd on wie o tych grubych nogach, jeśli ta Ewa zawsze nosi spodnie. A wracał późno, bo ona była strasznie tępa w technicznych przedmiotach. No i poprosiła go o pomoc. Uczyli się razem. U niej w domu. Ona pracowała blisko domu rodziców Adama i on do niej na tym swoim rowerze jeździł, żeby jej książki do nauki podrzucić. To było podczas mojego pobytu z małą u mamy. Potem uczyli się razem do matury. No i tak jakoś się złożyło, że Ewa zaszła w ciążę i urodziła córkę. O tym fakcie też nie omieszkał mnie poinformować. Wkrótce moja imienniczka znikła z jego opowiadań. Pojawiła się za to Ela.

-  Ewa, mówię ci – opowiadał z przejęciem przy niedzielnym obiedzie – ale baba przyszła do nas do pracy.

- Taka ładna? - zapytałam z lekkim niepokojem, pamiętna nocnego uczenia z Ewą i ile zdrowia mnie to kosztowało nieprzespanych nocy.

-  A gdzież tam – skrzywił się z odrazą – brudas jakiś, paznokcie u nóg ma straszne, zakrzywione jak szpony, taka szeroka w tyłku – rozłożył ręce dla pokazania rozmiaru rzeczonego tyłka – a ubrana okropnie. Wymięte te ciuchy jakieś takie… jednym słowem niechluja, brr...

-  Naprawdę taka nieatrakcyjna? – upewniałam się, pokazując jednocześnie Oleńce, jak należy trzymać sztućce
-  No i najgorsze jest to – skrzywił się – że szef kazał mi roztoczyć nad nią opiekę

Ela zagościła w naszym życiu na długie lata. Dokładnie - trzydzieści. Zostałyśmy sobie przedstawione. Faktycznie miała grube, krzywe nogi, niezgrabna, szeroka w tyłku, z płaską klatką piersiową.  Za to z ładną buzią. Wysoka szatynka o niebieskich oczach.  Poznałam też jej męża. Sympatyczny pan, były szef swojej żony.  Podobnie jak u Ewy, starszy od żony o kilkanaście lat. Na wysokim stanowisku. Zatem niedysponujący zbyt duża ilością czasu dla żony. Ta para miała już jedno dziecko. Córkę Natalię Troszkę starszą od naszej Oleńki.


Roztaczanie opieki przeniosło się również do domu koleżanki z pracy. Eli. Najpierw wspólne jazdy autobusem. Ela mieszkała na trasie autobusu, którym Adam jeździł do pracy. I tak się jakoś zaczęło składać, że spotykali się w tym autobusie. A potem wracali razem i Ela zaprosiła go do domu któregoś dnia. Wkrótce weszło im to w nawyk. Ot, tak jakoś zaczęła mieć prośby o drobne naprawy. A to klamkę trzeba było przykręcić. A to żabki w karniszu przy oknie wypadały. A jej mąż taki zajęty i wciąż nie ma czasu. No i Adaś wkręcał. Śrubki.  Znaleźli wspólne upodobania jedzeniowe. A raczej antyupodobania. Nie jedli ryb. Bali się dentysty. Takie rzeczy, które bardzo zbliżają ludzi. Zachwyt – jacy my jesteśmy podobni. Mąż Eli z racji zajmowanego stanowiska i wrodzonej uczynności, pomógł w zainstalowaniu telefonu w naszym mieszkaniu. A to wędliny i mięsiwo na święta. A to karpie i śledzie na wigilię, bez stania w kolejkach. Jak tłumaczył Adam, tak odpłacał się za opiekę nad swoją żoną. Ba! Nawet do pracy podwoził ich służbowym samochodem. Adam wysiadał z autobusu na przystanku przy osiedlu, na którym mieszkała Ela . Dalszą podróż odbywali już we troje, plus kierowca.

Niezawodny mąż Eli dostarczał bilety na spektakle dla dzieci do teatru Baj albo Guliwer.

-  Mama – powiedziała raz Oleńka– nie chcę chodzić do teatru, bo tatuś zostaje z panią Elą przed teatrem a ja na widowni z Natalką.

-  Adam – zapytałam wieczorem – jak to jest z tym teatrem, powiedz mi, sądziłam, że…

-  O co ci chodzi? – podniósł głos – to źle, że chodzę do teatru?!
-  Nie o to chodzi – ściszyłam głos – nie krzycz, proszę, mała jeszcze nie śpi…
-  To o co, tak dokładnie, no – twarz nabiegła mu krwią – mów!
Zamknęłam drzwi do pokoju malutkiej i powtórzyłam mu jej słowa.
-  No i co z tego – patrzył na mnie ze złością – Jurek dał dwa bilety dla dziewczynek.
-  A dlaczego ja nic o tym nie wiem? – zapytałam
-  Czy to ważne – wzruszył ramionami –  nie muszę ci o wszystkim mówić, ty się lecz, to jest chore, ty jesteś chora, to chorobliwa zazdrość! Elżbieta jest tylko koleżanką. Koniec rozmowy!!
Po rozmowie o teatrze postanowiłam zapanować nad zazdrością. Tak bardzo chciałam wierzyć, że łączą ich wyłącznie stosunki koleżeńskie. Aż do pewnego dnia. Wybieraliśmy się z przyjaciółmi na bal sylwestrowy. Ela miała kłopot z suknią. Coś ją tam ciągnęło, uwierało i Alicja zaproponowała, że dokona poprawek. Następnego dnia zadzwoniła do mnie.
-  Siostro – powiedziała -  nie niepokoi cię zażyłość Adama i tej jego znajomej?
-  Trochę tak – przyznałam – ale on zapewnia, że to tylko koleżanka z pracy
-  Naiwna jesteś – westchnęła Ala – przypatrz się uważnie jak oni ze sobą rozmawiają, jak patrzą na siebie, dziewczyno, to się da wyczuć, to widać…
-  O czym ty mówisz? – przerwałam jej  – nie rozumiem.
-  Mowa ciała – odpowiedziała – nie wierz w to co mówi facet, patrz jak się zachowuje. Ja teraz to wiem. I uczulam cię, nie bądź naiwna.


Tę mowę ciał swojego męża i jego koleżanki z pracy dostrzegłam na balu. Bawiłam się w najlepsze, tańcząc z którymś z panów, gdy dostrzegłam Adama i Elżbietę. Pary wokół wirowały, a oni stali w miejscu, kołysząc się w rytm mużyki. Jej ramiona na jego szyi. Jego ręce obejmujące ją ciasno. Głowa przy głowie. Zapatrzenie w siebie. I ten wyraz twarzy, zamglone oczy i nabrzmiałe usta Adama. Znałam to. Pamiętałam z gwiezdnych lat. Poczułam dojmujący ból gdzieś za mostkiem, w sercu. I mdlący smak w ustach. Dotrwałam jednak do końca tańca. I do końca balu. Końcówki nie pamiętam, znam ją z opowiadań współbiesiadników, bo chyba z rozpaczy upiłam się i urwał mi się film. 
Ponoć śpiewałam, co już samo w sobie było straszne, wziąwszy pod uwagę brak głosu i niemożebne fałszowanie. Ponoć chciałam odtańczyć kankana na stole, ale ówczesny mężczyzna mojego życia i ojciec dziecka zarazem, czyli Adam przyżeglował z odległych regionów i poczuwszy się głową rodziny, stanowczo nie zezwolił. Ponoć rozsiadłam się na podłodze, przy szatni i nakazałam odziać mnie w futerko, kozaczki, owinąć szalem i nasadzić czapę na pijany łeb. Ogólnie zaopiekować się mną solidnie. Ku uciesze szatniarki i przy wtórze pieśni nuconej przez współbiesiadników - ta mała piła dziś i jest wstawiooonaaa… Ponoć wycałowałam noworocznie zmarzniętego baloniarza. Wzruszył się do tego stopnia, że oddał mi wszystkie balony. Za darmo!
Przecknęłam się bladym świtem w autobusie (o taksówce można było tylko pomarzyć), który wyczyniał jakieś straszne harce. Nie jechał. Unosił się w powietrzu, płynął na wzburzonych falach oceanu. Choroba morska dopadła mnie znienacka. I zaczęłam składać hołd Neptunowi. Do plastikowej torby. Wprost na pożyczone, na wszelki wypadek, pantofelki mojej siostry. O, matko kochana, jaka ja byłam chora! Leżałam w łóżku, jak zezwłok. Albo biedronka, co to ani rączką, ani nóżką. Zamiast głowy miałam młot pneumatyczny! Gardło suche jak pieprz! Nade mną wisiały te cholerne balony! Dowcipas-małżon powiedział, że zaprosiłam wszystkich do naszego mieszkanka. I muszę wstawać. Żeby zrobić im śniadanko. Ponieważ młot huczał nadal, zagłuszając inne dźwięki, nie dotarła do mnie panująca wokół cisza. Halsując na zakrętach, przeleciałam kurcgalopkiem całe gospodarstwo domowe. Pusto. Po czym ponownie padłam na łoże boleści. Pierwszy dzień Nowego Roku pamiętam, jako pasmo tortur i zimnych okładów na łbie z młotem oraz na szalejącym serduchu. Dobrze, że dziecko, oddane na przechowanie do Ali, nie widziało mnie w takim stanie.


Nazajutrz, jak tylko doszłam do siebie po ciężkim kacu, powiedziałam Adamowi o tym, co widziałam. I nie słuchałam jego oskarżeń o zazdrość. Chorobliwą. Pierwszy raz podniosłam głos. Ola nadal była u Alicji. Wykrzyczałam wszystko, co leżało mi na sercu. O Ewie, o Barbarze, o jego okrutnym zachowaniu, upokorzeniu i że musiałam to wszystko znosić. Bo go tak bardzo kocham. Ale mam tego dosyć.

-  Natychmiast zerwiesz z nią – krzyczałam – żadnych spotkań, teatrów, spacerów, pomagania.

-  Uspokój się – usiłował mnie przytulić – dobrze, już dobrze, ona wstawiła się trochę i przypięła się do mnie w tym tańcu, przecież nie mogłem jej zrobić przykrości…

-  Przestań – odepchnęłam go – wiem, co widziałam i nie chodzi mi o nią, ale o ciebie, widziałam twoją twarz, wiem co to znaczy…

-  Ewciu – udało mu się złapać  mnie w objęcia – zrobię tak, jak chcesz, tylko to nie takie proste, pracujemy razem, nie mogę jej unikać tak raptownie, to musi potrwać trochę, powoli, no i wiesz ile nam pomogli, Jerzy i ona…



Zaczął mnie całować. Usłyszałam cichutkie do ucha, zapomniane już niemal – przecież wiesz, że cię kocham – i uległam. To było, jak w latach świetlistych cieni. Jednak wszystko szybko wróciło do stanu sprzed tej awantury. Taki scenariusz powtarzał się potem często. Kłótnia i godzenie się. W łóżku. Adam doskonale wiedział, jak bardzo go kocham. Że jego dotyk obezwładnia mnie I wykorzystywał to w perfidny sposób. Manipulował mną. Przestał jednak opowiadać o Elżbiecie.  Ale ona czasami dzwoniła po pracy i wciąż coś od niego chciała. 
Podczas jednej takiej rozmowy, gdy Ela miała następną prośbę o naprawę zamka w drzwiach, w progu pokoju stanęła Oleńka. Czternastolatka.
-  Ojciec – powiedziała ostrym głosem – czy ta pani nie ma męża, nie ma również namiarów na jakąś spółdzielnię usługową? Najwyższy czas, żeby sobie znalazła, nie uważasz?
Yeti poczerwieniał i odłożył słuchawkę. Elka przestała dzwonić. Ale pracowali przecież nadal razem. A ja nie sprawdzałam, co, gdzie i kiedy robią. Powiedziałam sobie, że nie będę zwracać na to uwagi. 
Nie chciałam więcej awantur. Przestałam pytać. Jakby zapadła we mnie jakaś klapka. Zawór bezpieczeństwa stworzony dla mnie przeze mnie.

Nie wiedziałam, że robię najgorszą rzecz. Zaczęłam budować iluzję, w której przyszło mi żyć przez długie lata. Czułam, że on kłamie, ukrywa, mówi półprawdy, ale spychałam to gdzieś, tam, na dno nieświadomości.
Tylko ten ból z pamiętnego balu powracał i ściskał żelazną obręczą. Nad tym też panowałam. Głębokie oddechy i bezruch. 
Tylko coraz więcej i więcej kamieni w poduszce i bezsenne noce. Wciąż nowe opakowania Relanium. I dziwny lęk, że coś się stanie za chwilę, coś mi zagraża. A życie toczy się dalej. Obok mnie.



Copyright Ewa Malarska

Photos
1. Magdalena Skrzyńska - KWITNĄCE POKRZYWY
(www.skrzynska.com)

2. Emerico Toth - KOBIETA W CZERWIENI
(www.pinterest.com)

3. Stella Im Hultberg - z cyklu SMUTNE KOBIETY
(www.pinterest.com)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz