Translate

poniedziałek, 30 czerwca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (21) - Przed burzą













OLEŃKA 
JA
i YETI












W miarę upływu lat więzi między mną i Oleńką stawały się coraz silniejsze. Byłyśmy przyjaciółkami, z zachowaniem granicy matka – córka. Szanowałam to, że nie zwierza mi się ze wszystkiego. Rozumiałam, że więcej można powiedzieć koleżance niż matce. Ale kiedyś jej powiedziałam, że może zwierzyć mi się z każdego kłopotu, zasięgnąć mojej rady, gdy będzie dręczył ją jakiś problem. Powód? Jestem mądrzejsza od koleżanek. I kocham ją. Gdy widziałam, że nosi się jak kura z jajem z jakimś zgryzem, zapraszałam „na kanapę”. Oj, nie lubiła tego. I nie zawsze przychodziła.

Wtedy, pamiętam, siedziałam sobie na tej kanapie i robiłam sweterek na drutach. Ech, zrobiłam tych swetrów coś około setki. Za pieniądze. Jakoś musiałam ratować rodzinny budżet. A ówczesna moda nakazywała nosić duże swetrzyska. Z tych samych powodów przepisywałam na komputerze różne prace od dyplomowych po magisterskie a nawet doktoranckie. Znaczy, nie ze względu na swetrową modę, ale dla ratowania budżetu, przepisywałam:). Zapewne dlatego dzisiaj kręgosłup szyjny mam do wymiany. Lędźwiowy zresztą też. A całość trzyma się siłą woli właścicielki. Tak, więc pajtam tymi drutami sobie a tu moje dziecko już całkiem dorosłe, bo osiemnastoletnie, przynosi dwa kubki. Jeden z herbatą dla mnie, drugi z kawką dla siebie i zasiada obok. Oho, myślę sobie, coś jest grane. Odłożyłam druty. Ledwie wypiłam łyczek herbatki, a ona pyta mnie, co sądzę o zamieszkaniu z chłopakiem. U niego. Bez ślubu. Cud, że nie rozlałam tej herbatki. Z pustki w mojej głowie wypłynęło coś takiego:
-  Słoneczko moje, zrobisz jak będziesz chciała. Nie powiem TAK, ale też nie powiem NIE. Jeśli zakażę – możesz mieć żal. Bo mogło wam się udać. A ja nie pozwoliłam. Jeśli zaaprobuję, a wam nie wyjdzie, też możesz mieć żal, bo przecież jestem mądrzejsza i mogłam zakazać. To twoja decyzja. Cokolwiek zrobisz, zawsze będę stała tuż za tobą.  I wspierała. A moje zdanie? Kotku, jestem z innego pokolenia. Rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć, prawda?

Bardzo śmieszne! Przecież to moje pokolenie dokonało rewolucji seksualnej! A jak przyszło, co, do czego – czyli mojej córki – okazało się, że zasady mam takie bardziej przedwojenne.
-  Mamiku,  pokolenie, nie pokolenie – uparcie drążyła Ola – ale powiedz, co zrobiłabyś ty?
Ależ przyparła mnie do muru! Co mam jej powiedzieć? Myśli kłębiły mi się w głowie.
-  Wiesz co, córcia – znalazłam rozwiązanie – to chyba nie jest istotne, co ja zrobiłabym na twoim miejscu. Ty, to nie ja. To twoje decyzje, twoje wybory, twoje życie.. I chociaż bardzo chciałabym zaoszczędzić ci błędów i rozczarowań, nie przeżyję życia za ciebie.  Ja i ojciec mamy do ciebie pełne zaufanie.
-  No właśnie – westchnęło ciężko moje dziecko – to wasze zaufanie to taki hamulec, kurcze blade.
Nie przeprowadziła się do tego chłopaka. Po oświadczynach Marka, około pół roku przed ślubem, stopniowo zaczęła się przeprowadzać do niego. Najpierw weekendy, potem wspólny wyjazd na urlop. Kilka dni mieszkała z nim, kilka dni z nami. Szafa stawała się uboższa w ciuszki. Jej pokój coraz częściej zostawał bez lokatorki. No i nadszedł dzień, gdy zabrała resztę ciuchów i meble. A potem był piękny ślub. W kościele w Wilanowie. Yeti poprowadził ją do ołtarza. Podniósł welon, pocałował naszą córeczkę i oddał ją Markowi. Na dobre i na złe, że tak powiem patetycznie. 
Oraz serialowo :))




grudzień, 2011

Przypomniałam sobie o tym, jak zmieniły się stosunki między nami a młodymi małżonkami na początku ich wspólnego życia. Powiem bez ogródek, były trudne. Oleńka zmieniła się. Wyczuwałam w niej jakąś obcość, wręcz wrogość chwilami. I to adresowaną do mnie. Wyłącznie. Yetiego to ominęło. A on, jak zwykle, niczego nie dostrzegał. Mój, Boże, nie byłam doskonałą matką. Starałam się, ale ideałów nie ma.. I chyba wszystkie zadajemy sobie to pytanie – czy byłam dobrą matką? Wszystkie popełniamy błędy. Może przyszła pora, żebym zapłaciła za nie. Taka rodzaj pokuty.

Młodzi zaprosili nas do siebie na małe spotkanie. W ostatniej chwili pomyślałam, że zapakuję przygotowany już obiad. Zjemy razem. Będzie miło. I pojechaliśmy. Czekał na nas pięknie nakryty stół. Ciasto, kawa, herbata. Poszłam za Olą do kuchni. 
-  Córcia – zapytałam, wystawiając garnki – przywiozłam obiad, może zjemy, co?
-  Matka – padło ostro – przyjechałaś i już robisz zadymę? 
Ścisnęło mi się serce. Schowałam garnki z jedzeniem. W drodze powrotnej, w samochodzie rozpłakałam się. Opowiedziałam Yetiemu. Nie widział powodu do płaczu.
Takich sytuacji trzymania mnie na odległość trochę się zdarzyło. Po przyjściu na świat młodej, na przykład. Obydwoje trzymali i nas i Krystynę na odległość, co najmniej przez miesiąc. Akurat to rozumieliśmy. Zarazki, choroby. Ale chcieliśmy popatrzeć, chociaż z daleka, na to kochaństwo. Na tę maliznę słodką. Mała miała już kilka miesięcy. Przyjechały do mnie któregoś dnia. Oleńka pozwoliła mi zmienić pampersa. Przecież miałam się nią opiekować, a pampersy to dla mnie nowość. Oleńka wychowała się w pieluszkach tetrowych. 
-  Moje śliczne, moje maleństwo – gadałam do wnusi  - babcia zmieni ci pieluszkę.
-  To jest MOJE dziecko – usłyszałam  -  mamo, MOJE! 
Kurcze, przecież wiedziałam o tym. I nie uzurpowałam sobie prawa do małej. Po prostu kochałam.  Ale ścisnęło mi się serce. Co się dzieje z moją córeczką?

Sądzę, że Marek miał w tym swój udział. Może to typowe dla świeżych mężów. Obrona przed teściową? Zazdrość? Chęć władzy? Yeti z początku zachowywał się podobnie. 
Stosunek Marka do mnie zmienił się na wieść o wyczynach teścia. Nie znaczy to, że pokochał mnie miłością gwałtowną i niepowtarzalną. Ale zmieniło się na lepsze. I niech tak zostanie. Amen.
Dopóki Ola jest z nim szczęśliwa, to ja też jestem szczęśliwa. Jest świetnym ojcem. Może zbyt zachłannym na tę swoją córeczkę. Co to będzie, jak wokół niej zaczną kręcić się chłopcy? I taki pryszczaty, chociaż teraz to oni mają gładkie twarze, okaże się większym autorytetem aniżeli tatuś? Biedny Marek…
 



Przegapiłam moment, gdy Oleńka powiedziała pewnego razu, że powinnam odejść. Wziąć rozwód. Była już dorosła. Miała osiemnaście lat. Już nie musiałam ciągnąć tego quasi małżeństwa. Dostałam pozwolenie. Od córki. Nie skorzystałam z niego.
Nie mogłam jej wtedy tego zrobić. Yeti był i jest dobrym ojcem Chociaż z drugiej strony, gdyby był naprawdę takim dobrym ojcem, nie ukradłby własnej córce stu tysięcy złotych, nie zdradziłby jej matki. Zdradzając mnie, zdradził i ją. Naraził na cierpienie.

 grudzień, 2011
Pamiętam, jak rozstała się ze swoją pierwszą miłością. Oglądaliśmy z Yetim coś tam w telewizorze, gdy z pokoju Oleńki dobiegł do naszych uszu rozdzierający szloch. Wbiegłam. Siedziała na tapczaniku, głowę oparła na podciągniętych kolanach, obejmowała siebie ramionami, kiwając się, jak małe dziecko. Chciałam ją przytulić, ale odtrąciła mnie, wykrzykując gwałtownie - wyjdź stąd, natychmiast wyjdź stąd!! W progu stanął Yeti, wyciągnęła do niego ręce. Zamknął ją w ciasnym uścisku. Głaskał po włosach, coś szeptał. Wyszłam na palcach.
Jeszcze dzisiaj, gdy to piszę, serce ściska mi się na myśl, jak bardzo go kochała i jak bardzo ją skrzywdził. 


Niedawno powiedziałam jej, żeby nie myślała, że poświęciłam się dla niej. Kochałam jej ojca. Wciąż czekałam z nadzieją, że się zmieni. Jak czekają tysiące kobiet. Kobiet, kochających za bardzo. I niedostrzegających, że to już nie miłość a uzależnienie.
Ale o tym i o jeszcze wielu innych sprawach  napisałam w Rozmowach z Werą. Obejmują najczarniejsze lata pomiędzy październikiem dwa tysiące siódmego a wrześniem dwa tysiące dziewiątego roku. Powstały przed Wspomnieniami.
Zapytacie, moje słonka, dlaczego tak? Dlaczego narratorem jest Anna? A bohaterka ma na imię Wera? Tak było mi łatwiej opowiedzieć to wszystko. Dużo rozmawiałam w tamtym czasie z Justyną, Anną z Tarnowa i Aliną z Puław Wyżalałam się. Płakałyśmy razem. Pocieszały mnie. Podtrzymywały na duchu. Anna jest postacią fikcyjną. Rozmowy z nią są kompilacją tamtych rozmów. I tych trzech kobiet.


Z drugiej strony… toż nie mogłam sama sobą się zachwycać :))


Więcej możecie dowiedzieć się o mnie, moje dwie najważniejsze w życiu istotki, czytając felietony, opowiadania, wiersze*). Te ostatnie nazwałam wieszołkami. Śmiesznie, prawda?





Copyright Ewa Malarska


Zbigniew Tarczewski - PRZED BURZĄ
(photo - www.touchofart.eu)
 

__________

*) emalarska.blogspot.com


czwartek, 26 czerwca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (20) - Zmierzch













Choroby
Samochody
Celibat

HAREM



 
Od czasu pojawienia się w naszym życiu Ewy i zdiagnozowanej nerwicy, dopadały mnie różne dolegliwości. A to żołądek mnie bolał, a to miałam bóle w klatce piersiowej połączone z drętwieniem ręki. Zawroty głowy. Nawet pogotowie w nocy do mnie raz przyjechało.
-   Proszę nie wzywać pogotowia – pani doktor srogo upomniała Yetiego – przecież to zwykła nerwica.
Zrobiła mi zastrzyk z czegoś tam i pojechali. Wylatałam się od lekarza do lekarza. I przestałam latać. Byłam zdrowa jak rybka. Bóle psychosomatyczne. I tyle. Ale to, co zaczęło się ze mną dziać ze mną rok z kawałkiem po śmierci mamy! Już myślałam, że zejdę z tego świata. Potworne bóle brzucha, który rozrósł się do rozmiarów siedmiomiesięcznej ciąży, skończyły się operacją w szpitalu, gdzie pracował Tadzio. Obowiązywała wtedy rejonizacja i musiał użyć dużej siły przekonywania, żeby przyjął mnie właśnie ten szpital. Na Żelaznej. Ginekologiczno-Położniczy. Dzisiaj pod wezwaniem, czy tam imienia Świętej Zofii chyba. Trafiłam pod dobrą opiekę. Tadeusz był wtedy po drugim zawale i skupiał się wyłącznie na przyjmowaniu porodów. Operował mnie sam ordynator. Cysty na jajnikach. Stwierdzono, że skoro mam czterdzieści jeden lat, to nie będę już rodzić dzieci i nie bawiono się w jakieś wymyślne rozwiązania, lecz usunięto cysty wraz z jajnikami. Przy okazji wywalono mi też wyrostek robaczkowy, czyli ślepą kiszkę, mówiąc wprost. Była ta ślepa, nie dość, że ślepa, to i w stanie grożącym rozlaniem się i zapaleniem otrzewnej. Bóle powodowały skręcające się cysty na jajnikach i ociemniała. Pierwszy tydzień po operacji spędziłam w gorączce 39,9. Antybiotyk i glukoza. Na zmianę. Ordynator, przed obchodem jeszcze, raniutko wpadał do pokoju i przykładał mi głowę do brzucha. Sterczały z niego jakieś sączki. Znaczy z brzucha sterczały, nie z ordynatora. Po tygodniu gorączka spadła i dostałam do zjedzenia specjalność tego oddziału. Kleik na wodzie. Breja w apetycznym, brunatnym kolorze. O, matko kochana, jakie to były pyszności!

Trzy lata później w tym samym szpitalu ponownie operacja. Przez nieuwagę zostawiono mi kawałek jajnika i ten cholernik zaczął znowu się otorbiać. Tym razem operował mnie Tadeusz.
Muszę o nim opowiedzieć. Potężny, wielki facet. Przystojny. Rubaszny. Kochający życie. Taki w rodzaju – wino, kobiety i śpiew. Do tego świetny lekarz. Trzy specjalizacje. Ginekolog, chirurg i seksuolog. A nie! Cztery. Czwarta – położnik. Pacjentki uwielbiały go. Mówiliśmy sobie po imieniu. Ba! Nawet flirtowaliśmy.

Jego obecność podczas tej drugiej operacji to była gwarancja bezpieczeństwa.
-  No, Ewka – powiedział, obejmując mnie przy wejściu na salę operacyjną – nareszcie cię przerżnę i nic nie będziesz miała do gadania.
Powiedziałam, że rubaszny? Powiedziałam. Ale wtedy spędził w szpitalu dwie doby, zamieniając się dyżurami. Doglądał swoje chore, te które operował. Był delikatny i troskliwy. I żadnej gorączki nie miałam. Zarówno ja, jak i dwie pozostałe pacjentki. W momencie jego pojawienia się w sali chorych wracał nam dobry humor i odruchowo kładłyśmy ręce na szwach na brzuchach, tak potrafił nas rozśmieszyć. W dniu wyjścia ze szpitala przyjechali Yeti i Oleńka, śliczna szesnastolatka. Z wielkim bukietem kwiatów i koniakiem.
-  Podobna do tatusia – rozpromienił się na widok naszej córeńki – ale siusia, jak mamusia.
Kilka lat później został jej lekarzem.
-  Wiesz – mówił do Oleńki, już swojej pacjentki – twoja matka jest taka zarozumiała, bo została u mnie miss gabinetu, rozumiesz?
Prowadził jej ciążę. I dyrygował zdalnie porodem. Był już na emeryturze, po operacji serca. 

To jemu zwierzyłam się, że między mną i Yetim nie ma już zbliżeń od kilku lat. Seksuolog w końcu, nie? Wypytał szczegółowo, jak to wygląda od strony Yetiego, popatrzył na mnie dziwnie i powiedział, że jego zdaniem Yeti ma kochankę. Ale umówił nas na wizytę. Yeti się zgodził i nie poszedł.

Po śmierci żony, można powiedzieć, że Tadzio poprosił mnie o rękę w swoim stylu.
-  Ewka, weź rozwód – patrzył poważnie – jesteś jedyną kobietą, z którą chciałbym się ożenić i śmiało mogę powiedzieć – dorzucił po swojemu – że platonicznie znam cię z każdej strony.
Nie skorzystałam z tej oferty. Szkoda. Pożyłabym sobie w dobrobycie. A i chłop przystojny z niego był. Dziesięć lat temu umarł. Pokonał go kolejny zawał.

Odbiegłam ciutek od wątku o nazwie Mania. Firma, w której obydwoje pracowali splajtowała. Yeti wrócił do Instytut i zarabiał znowu mizernie. Do momentu, gdy załatwiłam mu pracę w nowo powstałej spółce. Z wysoką pensją. Zaczęło nam się  dobrze powodzić. 
To była chyba połowa lat dziewięćdziesiątych.
Pierwszy samochód. Kultowa Renówka Piątka. Renault 5. Czerwony, śliczny samochodzik. Swoje lata miała, ale nie osiągnęła jeszcze pełnoletności. Związek emocjonalny. Brakowało nam troszkę do kwoty żądanej przez właściciela tego cudeńka. I wtedy Yeti pożyczył brakującą kwotę w USD. Od Mańki, z którą ponoć nie miał już kontaktu. A ja nadal nic nie kojarzyłam. Mnie też, przecież, zdarzało się pożyczać pieniądze od kolegów. Wciąż byłam przekonana, że facet i kobitka myślą podobnie. Wiedza o inności tych istot, zwanych mężczyznami przyszła do mnie niedawno. Jakieś cztery lata temu. Naiwność? A może głupota?

No, tak… Nie należy mylić dobroci z głupotą, moje dziewczynki kochane. Oleńka tę wiedzę posiadła już dawno. Nie tylko o myleniu.

I tak oto Mania na dobre zagościła w naszym życiu. Bez mojej wiedzy i zgody. Bardzo zacieśniła stosunki z Yetim z chwilą poprawy naszej sytuacji finansowej. Mówiąc wprost, przeszła na nasze utrzymanie. Nie całkowite. Częściowe. Taka zapomoga. Albo barter. Bo, jak sama mi powiedziała, nie brała pieniędzy. Tak brzmiały jej pierwsze słowa, gdy przejechałam się po niej żołnierskim słowem, po wykryciu bilingów. Biling prawdę ci powie :)
Ułożyli sobie życie przyjemnościowo. Ona nie pracowała. On zaopatrywał ją przynajmniej raz w miesiącu w produkty żywnościowe, kosmetyczne, odzieżowe. Do tego urządzanie świąt. Wspólne wyjazdy na Mazury. Weekendy. Hotele. Wizyty u ich znajomych. Za wszystko płacił Yeti. Na moje pytanie, jak przedstawiał ją kolegom na Mazurach -  a część z nich znała mnie przecież - odpowiedział, że na przykład taki Zbyszek ma też nową żonę. O, matko kochana! Rozwiódł się ze mną, tylko zapomniał mi o tym powiedzieć!





Listopad, 2011

Właściwie, to powinnam podziękować tym… paniom za zaistnienie w naszym życiu. Doskonaliłam się dzięki nim w zawodzie żony. 
Yeti mówił – Ela wspaniale gotuje, a ja już zaczynałam się wspinać na kulinarne wyżyny; Hanka ma czyściutko w mieszkaniu, a ja już szorowałam, myłam, czyściłam. Mańka jest taka delikatna, a ja… No, tu już przesadziłabym mówiąc, że też starałam się jej dorównać. Jakbym była taka mdlejąca przy każdym podniesieniu głosu przez Yetiego, to popadłabym w stan permanentnej śpiączki. A ktoś musiał myśleć i działać w tej firmie, zwanej potocznie naszym małżeństwem.

Aha, żeby była „jasność w temacie” – te trzy panie nie były jedynym, za to stałym punktem w haremie mojego męża. Do tego dochodziła drobnica - co się nawinęło i było chętne i na drzewo nie uciekało. Nawet nie to, żeby jakoś specjaline uganiał się za tymi babami, albo starał o ich względy. Nie. Miał w sobie urok ogłupiający kobiety. A do tego, kurcze, nie potrafił mówić NIE.




Jeszcze wrócę do Renówki. Chciał ją sprzedać. W planie był drugi samochód. Ile ja musiałam go przekonywać, ile awantur przejść, żeby zgodził się nie sprzedawać, tylko dać Oleńce. Sporządziliśmy akt darowizny. I włożyliśmy pod choinkę. Samochód nie mieścił się przecież. Boże mój, ta radość w jej oczach! Najpierw niedowierzanie! A potem zaduszanie w uściskach! Kochała ten czerwony samochodzik miłością pierwszą i gorącą. A rozstanie było takie trudne! Chociaż szedł w dobre ręce jej brata, a mojego bratanka, syna Bohdana.

Potem mieliśmy jeszcze Nexię. Po kilku latach trzeci samochód – Citroen Xsara. I tym szafirowym pojazdem odjechał Yeti z mojego życia. A wjechał na rowerze, kurcze…





Listopad, 2011

Taki wierszyk przyszedł mi do głowy:

przyjechał starym rowerem
a odjechał Citroenem 
(też nie pierwszej młodości)




Copyright Ewa Malarska

Photos
Jerzy Pulchny - OSTY
Jerzy Pulchny - DRZEWA PRZY MURZE
(www.obrazy-meble.pl)






niedziela, 22 czerwca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (19) - Lista nałożnic /cz.II/















ELŻBIETA
HANKA

DROBNICA

KRÓLOWA MAŃKA





 


Z początku urlopy spędzaliśmy całą trójką.  Najpierw wyjeżdżaliśmy nad Bałtyk. Jastrzębia Góra. Ze względu na Olę. Tak doradziła starsza pani pediatra. Po jej przeżyciach z niemowlęctwa i tak częste anginy, tylko leczenie klimatyczne może pomóc, powiedziała. Pierwszy raz wyjechaliśmy, gdy miała trzy latka. Rzeczywiście pomogło. Młoda przestała chorować i w przedszkolu była jednym z najzdrowszych dzieciaków. Pragnąc, by Oleńka spędzała jak najwięcej wakacyjnego czasu poza Warszawą, podzieliliśmy się urlopami. Ze mną, co roku w lipcu nad morzem przez dwa tygodnie, a Adam w sierpniu zaczął zabierać małą na Mazury. Na trzy tygodnie. Babcia Kasia przygarniała ją do siebie na pozostałe dni wakacji.
Żeglowanie było i jest nadal pasją Adama-Yetiego. Miał swoich znajomych, zapalonych jak on żeglarzy. Czasami żeglowali kilkoma jachtami po jeziorach. Czasami uczyli na kursach żeglarskich nowy narybek. Poznałam ich wszystkich. Ich żony i „narzeczone” również. Kilka razy żeglowałam z Adasiem i jego kumplami podczas pobytu Oleńki u babci. Brać żeglarska potrafiła się bawić. Tacy byli młodzieńczy, bez względu na wiek. I beztroscy. Wieczni chłopcy. Zmieniali narzeczone w zastraszająco szybkim tempie. Można powiedzieć - sezonowym. Co sezon to inna. Żonaci wyjeżdżali bez żon często-gęsto. Za to dojeżdżały do nich panienki różnego autoramentu, również zwane narzeczonymi. Pojęcie zdrady nie istniało w ich mentalności i słowniku. To było normalne. Przecież nie robili nic złego. Mieli akceptację kolegów, którzy postępowali identycznie. No i wracali do domów, do żon i dzieci. Nie odpowiadało mi to towarzystwo, tam na Mazurach. I te namioty, w których mieszkaliśmy, to było okropne. Pewnego razu, podczas imprezy organizowanej na zakończenie kursu, opuściłam całe towarzystwa i poszłam zerknąć, czy Oleńka śpi. Za chwilę do namiotu weszła żona kierownika szkoły.
-  Pani Ewo - powiedziała szeptem - proszę szybko wracać i zabrać męża, bo będzie źle.

Po cholerę ja tam polazłam?! Trzeba było zostać ze śpiącą słodko Oleńką!

Ale ja wróciłam na imprezkę. Od razu zauważyłam, jak jedna z podciętych panienek wisi na Adamie, znajdującym się w podobnym stanie. On nie miał nic przeciwko temu. Poprosiłam go szeptem, że czas już wyjść. Za drzwiami Adam przyparł mnie do ściany, boleśnie ścisnął nadgarstki – długo nosiłam sińce – i potrząsając gwałtownie, wykrzyczał, że mnie nienawidzi, nie może na mnie patrzeć. Wyrwałam się, ale dogonił mnie i kopnął. Z całej siły. Uciekłam do naszego namiotu przed jego nienawiścią. Rzuciłam się na polowe łóżko i szlochałam bezradnie. Adam przyszedł za chwilę.
-  No, już nie płacz – położył się obok – przepraszam, wkurzyłem się, już tam nie pójdę.
Nie mogłam zapanować nad płaczem, w poczuciu bezsilności, krzywdy, upokorzenia. A on całował te łzy, rozbierał mnie i skończyło się jak zwykle.
Następnego dnia w łazience szkoły, gdzie odbywał się ten bal pożegnalny ( w szkole znaczy, nie w łazience ten bal), spojrzałam w lustro i ujrzałam twarz młodej kobiety o wielkich, pustych oczach. Pierwszy raz pomyślałam o Wojtku. Zatęskniłam do jego ciepła. Spokoju, który przy nim czuła. Do rozmów z nim. Co ja tu robię, zapytałam siebie w myśli.

I to był ostatni raz, kiedy towarzyszyłam Adasiowi w wyjazdach na Mazury. Przeszedł nad tą decyzją do porządku dziennego. Nie przekonywał i nie prosił.

Po powrocie do domu, stanęłam przed lustrem, przyjrzałam się smutnej, kobiecie z ogromem czarnych włosów wokół twarzy. Nie wiem, w jaki sposób, nie pamiętam momentu, w którym poszłam po nożyczki. Ocknęłam się, gdy na podłogę spadł ostatni kosmyk. Widziałyście kiedyś zdjęcia więźniarek Oświęcimia? 
Ja tak wyglądałam.
Wojtek o nic nie pytał. Pogłaskał po sterczących na wszystkie strony kosmykach.
-  Moje kochanie, ty moje dzieło sztuki – szepnął - moje biedactwo.

Włosy odrosły, jak zwykle bardzo szybko. A Mariolka zrobiła z nimi porządek.

Jeszcze bywaliśmy razem na spotkaniach u przyjaciół-żeglarzy. Zapraszaliśmy ich do siebie.
To było przyjęcie z okazji imienin jednego z beztroskich żeglarzy. Wszyscy siedzieliśmy przy suto zastawionym stole. Przerzucałam się dowcipami i opowiadaniem „kawałów” z biesiadnikami.
-  Ewa – szepnęła mi do ucha jedna z pań, wracając do pokoju – zajrzyj do kuchni, proszę.
Odczekałam chwilę i zajrzałam. Pani domu i Adam całowali się. Ona oparta o stół, z podwinięta spódnicą. Ręka Adama zabłądziła pod spódnicę. Stałam tak dłuższą chwilę, zanim mnie dostrzegli. Nawet nie odskoczyli od siebie. Ona uporządkowała odzienie. On odsunął się. I obydwoje  uśmiechnęli się głupkowato. Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam.
Adam dogonił mnie na przystanku.
-  Ewka – złapał za ramię – nie wzięłaś torebki, masz tutaj.
-  Zostaw mnie – strąciłam jego rękę.
-  O co ci chodzi? – wysyczał przez zaciśnięte zęby – znowu sobie coś uroiłaś?
Nie odpowiedziałam. Nie odezwałam się przez całą drogę do domu. Miałam wrażenie, że skamieniałam. Łzy zamazywały kontury, spływały na policzki. Obręcz na sercu zacisnęła uchwyt. Adam coś tam mówił. Usiłował mnie przytulić. Nie reagowałam. Oleńka już spała.
-  Nie zapalaj światła – powiedziałam cicho – obudzisz małą.
-  Tylko tyle masz mi do powiedzenia – podniósł głos – ty kretynko, ośmieszyłaś mnie, co ja teraz im powiem?!
-  Nie krzycz –  mówiłam spokojnie i cicho – obudzisz Olę.
Mój spokój doprowadził go do furii. Złapał mnie za ramiona, pchnął na łóżko. Jedną ręką złapał za gardło a drugą zwinął w pięść i podniósł do uderzenia. Ale wtedy w progu stanęła Oleńka.
-  Tylko spróbuj – powiedziała i wyszła

Adam momentalnie mnie puścił. Zajrzałam do pokoju Oli. Miała kołdrę naciągnięta na głowę. Nie odzywała się. Udawała, że śpi.
Znałam ją dobrze, tę moją czternastoletnią już córeczkę. Nie chciała rozmawiać. Ani słuchać wyjaśnień. I nie wyjechała już nigdy więcej ze swoim ojcem na Mazury.
Spędziłam bezsenną noc w fotelu, aż świt wszedł w okna.
Adamowi powiedziałam, że nie będę już uczestniczyła w żadnych spotkaniach z tamtymi ludźmi. Żeglarzami. A on zrobi, co zechce. Zechciał. I zaczął bywać tam beze mnie.

Od nocy spędzonej w fotelu moje życie toczyło się dalej zgodnie ze schematem tamtej kartki, zatytułowanej RODZINA.

W tak zwanym międzyczasie Ela urodziła syna. Mój mąż został jego chrzestnym ojcem.  Wciąż istniała w życiu Yetiego. Równolegle z nowością, przywiezioną z któregoś z wyjazdów na Mazury. Hanka, żona marynarza, który bywał w domu rzadko dosyć i krótko, co nie przeszkodziło mu, a może nawet przyczyniło się do pojawienia się na świecie ich synka. Trochę młodszego od Oli. Dzieciaki zaprzyjaźniły się. My też. Hanka skończyła AWF (chyba) i w Wyższej Szkole Czegoś Tam w swoim podwarszawskim miasteczku uczyła przysiadów, jak mawiał ironicznie Yeti. Przeraźliwie chuda, wysoka - wg dzisiejszych standardów, ideał urody - niebrzydka blondynka o ładnym uśmiechu. Miała krzywe nogi i umięśnione łydki. Za to nie miała biustu i bioder. I kaczkowaty chód. Jej kuzynka była dyrektorem w jakichś tam zakładach mięsnych i Hanka często przywoziła zapasy mięsno-wędliniarskie. Spotykała się wtedy tylko z Yetim. U nas w domu też, o czym doniosły mi sąsiadki, mówiąc o tajemniczej blondynce, którą mój mąż przyprowadza od czasu do czasu do naszego mieszkania w ciągu dnia, podczas mojej bytności w pracy. Domyśliłam się, że to Hanka, zresztą Yeti tego nie ukrywał. Naprawdę polubiłam ją. Przez trzydzieści lat utrzymywaliśmy stosunki. Nasze dzieci zaprzyjaźniły się. Nigdy nie podejrzewałabym, że jest również kochanką Yetiego. 


czerwiec, 2011

Dowiedziałam się o tym już po wyprowadzce Yetiego z domu. Zadzwoniłam do niej i powiedziałam, co się stało. Ona twierdziła, że Yeti mnie bardzo kocha i że na pewno będziemy jeszcze razem. I takie tam. Coś mnie zastanawiało w jej głosie. Jakaś tak nutka, której nie umiałam nadać nazwy. Wyjaśnienie otrzymałam jeszcze tego samego popołudnia. Yeti przyjechał po pracy z obiadem – to był ten czas, gdy jadłam raz dziennie, wypalając za to trzy paczki papierosów. Też dziennie.
-  Słuchaj – powiedział Yeti – Hanka do mnie dzwoniła.
-  No i ... – zapytałam - mówiła coś ciekawego?
- Powiedziała - ściszył głos – że po trzydziestu latach znajomości, czuje do mnie obrzydzenie i odłożyła słuchawkę.
-  O, matko kochana – przyjrzałam mu się uważnie – to z nią też spałeś?
Nie odpowiedział, tylko spuścił głowę i uśmiechnął się głupawo.
A do mnie dotarło, że większej kretynki ode mnie nie było ma na całym świecie. 


Przegapiłam moment, w którym Yeti zaczął opowiadać o Mańce. A może nie przegapiłam? Może było mi wszystko jedno. A może on mało opowiadał o niej. Nie mogę sobie teraz przypomnieć… Już wiem!!
W instytucie, gdzie pracował, powstała sekcja żeglarska. Szefem został kolega Yetiego z innego wydziału, czy jak to tam się nazywało. Chyba miał na imię Tomek. Nawet jacht mieli. Klasy Orion. Yeti coraz częściej zaczął tam bywać, u tego kolegi znaczy, w celach omawiania spraw żeglarskich.
-  Słuchaj – powiedział kiedyś – u Tomka pracuje taka dziewczyna, Mańka. Mówię ci, chuda, blada, cichutka. Nie można głośniej przy niej nic powiedzieć, bo natychmiast jest przestraszona, prawie mdleje.
I to było wszystko na jej temat. Nie dopytywałam się, bo miałam inne kłopoty na głowie. Oleńka dorastała. Zaczynało nam brakować pieniędzy. Czasy były ciężkie. A pensja Yetiego raczej symboliczna. Piotr, brat Yetiego, był szefem działu administracyjnego dobrze prosperującej spółki z o.o. Namawiałam Yetiego, żeby poprosił go o pomoc. Nie chciał. No to wzięłam sprawy w swoje ręce i sama porozmawiałam z Piotrem. Nie było problemu.
-  Za dwa tysiące do trumny byś mnie położyła – wrzeszczał Yeti po rozmowie z bratem, wieczorem, dramatycznie wstrząsając kołdrą przy ścieleniu łóżka.
Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Przecież został szefem zaopatrzenia z dwukrotnie większą pensją. Miał do dyspozycji samochód. U Yetiego, jak nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o jakąś babę. No i Mania też została zatrudniona w tej spółce z o.o. Ponoć na prośbę Piotra, o czym  ze zdziwieniem dowiedział się ode mnie, gdy wyszły na jaw bilingi rozmów z Manią i byliśmy tuż przed rozwodem. Ale wtedy Yeti miał 44 lata i dopadł go kryzys wieku średniego.

 

czerwiec, 2011

Głupoty chyba wypisuję!!  Bo jak nazwać to, co robił od urodzenia się Oleńki? Też kryzys? Późnego dziecięctwa?
Tak na marginesie, powiem wam, że opisywał ją, jako blondynkę z bardzo długimi włosami. A naprawdę miała włosy do ramion. Ciemne. Czyli inaczej od poprzednich muz. Opisywał, znaczy. Tę akurat chciał ukryć przede mną i zrobił to bardzo skutecznie. 
Zakochał się. W młodszej o 10 lat, bezradnej, delikatnej, wrażliwej Mani, będącej całkowitym moim przeciwieństwem. Mały, biały, bezradny kotek o słodkim imieniu Mania naopowiadał mu, że narzeczony wyjechał do Kanady i nie wraca już kilka lat. Pieniądze tylko przysyła.
Omotała tego głupka Yetiego, o matko kochana! Nie umniejsza to jego winy, bo przecież mógł powiedzieć NIE. Ale przy Mani poczuł się takim przywódcą, ona całkowicie polegała na nim.
Ciekawe, co by to było, gdybym ja, po urodzeniu się Oleńki, nie wzięła odpowiedzialności za naszą małą rodzinkę na siebie?
Ale o tych prawdziwych relacjach łączących go z Manią dowiedziałam się 23 lata później. W tamtym czasie byłam ciemna, jak tabaka w rogu. 
Okazało się również, że moja znajoma ma znajomych, mieszkających w pobliżu Mani. No i dowiedziałam się, że ten narzeczony jest tworem wyobraźni Mani, a ona nie wychodzi za mąż, ponieważ miała romans (ponoć kolejny już) z żonatym facetem, który miał energiczną żonę. No i ta żona oklaskała Mani twarzyczkę, poleciała po całości parasolem i zdjętym ze stopy pantoflem na szpilce. Niewierny małżonek odwrócił się uczuciowo od Mani całkowicie. I tak gniło dziewczę w staropanieństwie, ponieważ nikt nie chciał jej przysięgać. W końcu Otwock nie jest duży miastem i większość mieszkańców wtedy się znała.
Od razu i z dużą satysfakcję powiadomiłam o tym fakcie mojego męża-amanta. Nie powiem, żeby się ucieszył.

A ja, qurcze, nigdy nie dałam odczuć Yetiemu, że to ja jestem sterem, żeglarzem i okrętem. Wszystkie decyzje uzgadniałam z nim...

E tam, przestanę o tym pisać. Bo krew zaczyna mnie zalewać. Moja głupota sięgała zenitu.





Copyright Ewa Malarska

Photos
 
1. Roman Kirilenko - LIST DO PRZYJACIELA2
(photo - www.kirilenko.eu)

2. Stella Im Hultberg - z cyklu SMUTNE KOBIETY


 

wtorek, 17 czerwca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (18) - Hierarchia wartości













Relanium
i
Wojtek






-  Pani Ewo, nie wypiszę pani już ani jednej recepty na Relanium – powiedziała pani doktor z firmowego ambulatorium –  nie może pani łykać tego leku non-stop, proszę, tu jest skierowanie do specjalisty.

Czytałam z niedowierzaniem i przerażeniem. Na skierowaniu do Poradni Zdrowia Psychicznego pani doktor napisała w rozpoznaniu - nerwica wegetatywna najwyższego stopnia, połączona ze stanem depresyjnym. Godzinna rozmowa z psychologiem, młodą, ładną kobietą. Nie wszystko jej powiedziałam. Wstydziłam się mówić o upokorzeniu w małżeństwie. Bałam się usłyszeć, że moja zazdrość jest chorobliwa i nieuzasadniona. A potem wizyta u psychiatry.
-  Pani Ewo – spojrzenie czarnych, przenikliwych oczu pani doktor – mam tu opinię psychologa. No, cóż, postaram się wyciszyć pani system nerwowy. Proszę tu jest recepta na lekarstwa, tu napisałam pani sposób dawkowania. Wypisuję zwolnienie lekarskie z pracy na trzydzieści dni. Proszę zapisać się na następna wizytę za miesiąc. A depresja? Sama musi pani sobie z nią poradzić. Proszę zastanowić się, co lub kto jest w pani życiu najważniejszy. Do zobaczenia za miesiąc.
Kilka miesięcy temu zmieniłam pracę. Z duszą na ramieniu i L-4 w ręku poszłam do pokoju szefa. Opowiedziałam mu o wszystkim. Rozmawialiśmy długo.
-  Nie przejmuj się pracą – powiedział ten groźnie wyglądający mężczyzna – damy sobie radę jakoś. Zdrowie jest najważniejsze. I zwołaj tutaj swoich budrysów.
Budrysi to kierowcy, którym szefowałam w pionie administracji. Usprawniłam pracę tego działu. Wprowadziłam żelazną dyscyplinę. A budrysi, mimo to - a może właśnie, dlatego - szanowali mnie i lubili. Nasz żandarm jest super – mówili – i do tego taki ładny. 





 
 kwiecień, 2011
W tym czasie w moim życiu pojawił się Wojtek. Z tej samej firmy. Przystojny, męski. Koledzy z działu nazwali go moim cieniem. Było to miłe, ale pogrążona w swoim smutku nie przywiązywałam do tego żadnej wagi. Polubiłam go za ciepłe spojrzenie, subtelność zachowania, sposób traktowania. Znowu byłam kobietą i nagle znalazłam się w bajce, w historii rodem z Harlequina. Tak bardzo był mi potrzebny. I został w moim życiu na długie lata. Spotykaliśmy się bardzo rzadko. Kilka razy w roku. Nikt o nas nie wiedział. 
Był jak łyk źródlanej wody. 






Pierwszy miesiąc przespałam, z przerwami na ugotowanie obiadu i odbiór małej z przedszkola, obwiniając siebie, że Adam przez moją chorobę ma teraz więcej obowiązków. Wywiązywał się z nich bardzo dobrze. Sądziłam, że to dowód jego miłości. Po latach dowiedziałam się, że to poczucie obowiązku i władzy nade mną, którą wtedy poczuł. Taka cecha jego osobowości i charakteru. Nie miło to nic wspólnego z miłością ani czułością.
W dalszym ciągu, mimo lekarstw, dopadały mnie znienacka stany lękowe. Skulona na kanapie, a nieraz w kącie, przykrywałam się kocem naciągniętym na głowę. Dzwoniłam do Adama i prosiłam, żeby przyjechał. Ale on nie miał czasu. Po kolejnej odmowie zadzwoniłam do Wojtka.
Był już u mnie kiedyś. Przyjechał niespodziewanie z olbrzymim bukietem tulipanów, gdy byłam na zwolnieniu lekarskim, opiekując się chorą Olą.


Teraz też pojawił się w ciągu kilkunastu minut. Zaparzył herbatę. Otulił kocem. Trzymał za rękę, aż usnęłam. O nic nie pytał. Następnego dnia zadzwonił i powiedział, że zawsze mogę na niego liczyć i on zawsze przyjedzie. Długa, szczera rozmowa bardzo nas zbliżyła. Nie próbował przytulać, całować. Po prostu był przy mnie z tą swoją czułą przyjaźnią, słuchał. Po raz pierwszy od dawna poczułam, jak moja umęczona dusza zaczyna tajać a obręcz na sercu rozluźnia mocny uchwyt. Nie powiedziałam nikomu o tych spotkaniach. Pierwszy raz zataiłam coś przed mężem.

Przed następną wizytą u psychiatry, przypomniałam sobie, że nie "odrobiłam" zadania domowego - kto i co jest najważniejsze w moim życiu. Wzięłam kartkę papieru z zeszytu, zatytułowałam RODZINA i długopisem podzieliłam ją na dwie pionowe części. W pierwszej części, szerokiej na jakieś cztery centymetry wpisałam MAMA, RODZEŃSTWO. Pozostałą część kartki przeznaczyłam na dwa imiona OLEŃKA, ADAM. Pokazałam moje dzieło pani doktor. Popatrzyła dłuższą chwilę i powiedziała, że kogoś tu brakuje. O kimś zapomniałam. Milczałyśmy długą chwilę. Zwiesiłam głowę. Pani doktor milcząc, podsunęła długopis. Czekała cierpliwie. 
Z prawej strony kartki nakreśliłam trzecią pionową linię. W margines szerokości jednego centymetra wpisałam JA. 
-  Tylko tyle miejsca –  spojrzała pytająco – zostawia pani dla siebie? 
-  Tak – odpowiedziałam – oni są najważniejsi, ja dam sobie radę.



  kwiecień, 2011
Chyba wtedy właśnie zaczął pojawiać się sen, który wracał do mnie bumerangiem przez długie lata. Obskurnym, brudnym pociągiem jechałam ciemną nocą  przez spopielały las, by nagle znaleźć się na wzgórzu. W dole rozpościerała się trawiasta dolina, świeciło słońce. W jego blasku skrzyło błękitnie ogromne jezioro. Wśród zieleni sosen stał domek o białych ścianach i metalowym, błyszczącym dachu. Wypełniało mnie uczucie radości i szczęścia. Zbiegałam ze wzgórza, otwierałam drzwi... a tam pajęczyny, kurz, połamane meble. Mrok. Nikogo. Zaczynałam sprzątać... i tu sen się urywał.




O czym szef rozmawiał z budrysami na tym spotkaniu dowiedziałam się po powrocie do pracy po trzymiesięcznej nieobecności. Powitali mnie kwiatami i uśmiechami. Szef zapytał jak się czuję, czy nadal zażywam lekarstwa, ugościł kawą i też wręczył kwiaty.
 -  Cieszę się, że już jesteś – powiedział – budrysom powiedziałem wtedy, że jak któryś cię zdenerwuje, to urwę mu łeb przy samej dupie. Teraz powtórzyłem to samo. 
Taki był ten mężczyzna. Stanowczy. Używający mocnych słów. Szorstki. A jednak opiekuńczy. Po prostu dorosły facet. Poznałam jego żonę. Przyszła kiedyś do pracy. Szef był na przedłużającej się naradzie u dyrektora. Zaparzyłam kawę i porozmawiałyśmy sobie. O dzieciach, o mężach też. Z jej opowiadania wyszło, że jest dokładnie taki, jakim go odbierałam. A mieli już za sobą ćwierć wieku wspólnego życia.



Copyright Ewa Malarska

Photos
1. Stella Im Hultberg - z cyklu SMUTNE KOBIETY
(www.pinterest.com)

2. Talantbek Chekirov - BALET ZMYSŁÓW
(www.ipaintingforsale.com)

3. DŁONIE
(zniewolonawolnoscia,blox.pl)

4. Paulina Wilk - SEN
(photo - www.touchofart.eu)



czwartek, 12 czerwca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (17) - Lista nałożnic /cz.I/




















EWA

ELŻBIETA 











 
marzec,2011

Właściwie od momentu przyjazdu do nowego mieszkania zaczął się rozdział naszego życia, który mogłabym zatytułować Lista nałożnic.  Yeti sumienie miał czyste. Jak u Sztaudyngera. 

Spokój sumienia.
Kiedy kobietę we własne łoże złożę 
Spokojny jestem, że nie cudzołożę.

Piszę tę fraszkę, pardon, przepisuję i śmieję się. Jeszcze kilka lat i zacznę mówić do siebie. Na głos. Jak moja mama. 
Ech, jak to człowiek upodobnia się do przodków… SKS nadciąga w szybkim tempie:)))


Nie podejrzewałam istnienia innych kobiet w życiu Adama. Naiwnie sądziłam, że przecież o kochankach nie opowiada się własnej żonie. Też miałam znajomych i kolegów z pracy, o których opowiadałam.

Ta, przez którą Adam zaczął wracać do domu o północy, to koleżanka ze szkoły. Z tego wieczorowego technikum. Miała na imię jak ja. Ewa. I była zamężna. Mąż Ewy był jej szefem, starszym od żony o kilkanaście lat. I często wyjeżdżał w tak zwany teren. Nie mieli dzieci. Ale starali się, Blondynka, ciemne oczy, grube nogi i dlatego chodziła w spodniach. Tak ją przedstawił w swojej opowieści Yeti. Przez chwilę przeleciało mi przez myśl, skąd on wie o tych grubych nogach, jeśli ta Ewa zawsze nosi spodnie. A wracał późno, bo ona była strasznie tępa w technicznych przedmiotach. No i poprosiła go o pomoc. Uczyli się razem. U niej w domu. Ona pracowała blisko domu rodziców Adama i on do niej na tym swoim rowerze jeździł, żeby jej książki do nauki podrzucić. To było podczas mojego pobytu z małą u mamy. Potem uczyli się razem do matury. No i tak jakoś się złożyło, że Ewa zaszła w ciążę i urodziła córkę. O tym fakcie też nie omieszkał mnie poinformować. Wkrótce moja imienniczka znikła z jego opowiadań. Pojawiła się za to Ela.

-  Ewa, mówię ci – opowiadał z przejęciem przy niedzielnym obiedzie – ale baba przyszła do nas do pracy.

- Taka ładna? - zapytałam z lekkim niepokojem, pamiętna nocnego uczenia z Ewą i ile zdrowia mnie to kosztowało nieprzespanych nocy.

-  A gdzież tam – skrzywił się z odrazą – brudas jakiś, paznokcie u nóg ma straszne, zakrzywione jak szpony, taka szeroka w tyłku – rozłożył ręce dla pokazania rozmiaru rzeczonego tyłka – a ubrana okropnie. Wymięte te ciuchy jakieś takie… jednym słowem niechluja, brr...

-  Naprawdę taka nieatrakcyjna? – upewniałam się, pokazując jednocześnie Oleńce, jak należy trzymać sztućce
-  No i najgorsze jest to – skrzywił się – że szef kazał mi roztoczyć nad nią opiekę

Ela zagościła w naszym życiu na długie lata. Dokładnie - trzydzieści. Zostałyśmy sobie przedstawione. Faktycznie miała grube, krzywe nogi, niezgrabna, szeroka w tyłku, z płaską klatką piersiową.  Za to z ładną buzią. Wysoka szatynka o niebieskich oczach.  Poznałam też jej męża. Sympatyczny pan, były szef swojej żony.  Podobnie jak u Ewy, starszy od żony o kilkanaście lat. Na wysokim stanowisku. Zatem niedysponujący zbyt duża ilością czasu dla żony. Ta para miała już jedno dziecko. Córkę Natalię Troszkę starszą od naszej Oleńki.


Roztaczanie opieki przeniosło się również do domu koleżanki z pracy. Eli. Najpierw wspólne jazdy autobusem. Ela mieszkała na trasie autobusu, którym Adam jeździł do pracy. I tak się jakoś zaczęło składać, że spotykali się w tym autobusie. A potem wracali razem i Ela zaprosiła go do domu któregoś dnia. Wkrótce weszło im to w nawyk. Ot, tak jakoś zaczęła mieć prośby o drobne naprawy. A to klamkę trzeba było przykręcić. A to żabki w karniszu przy oknie wypadały. A jej mąż taki zajęty i wciąż nie ma czasu. No i Adaś wkręcał. Śrubki.  Znaleźli wspólne upodobania jedzeniowe. A raczej antyupodobania. Nie jedli ryb. Bali się dentysty. Takie rzeczy, które bardzo zbliżają ludzi. Zachwyt – jacy my jesteśmy podobni. Mąż Eli z racji zajmowanego stanowiska i wrodzonej uczynności, pomógł w zainstalowaniu telefonu w naszym mieszkaniu. A to wędliny i mięsiwo na święta. A to karpie i śledzie na wigilię, bez stania w kolejkach. Jak tłumaczył Adam, tak odpłacał się za opiekę nad swoją żoną. Ba! Nawet do pracy podwoził ich służbowym samochodem. Adam wysiadał z autobusu na przystanku przy osiedlu, na którym mieszkała Ela . Dalszą podróż odbywali już we troje, plus kierowca.

Niezawodny mąż Eli dostarczał bilety na spektakle dla dzieci do teatru Baj albo Guliwer.

-  Mama – powiedziała raz Oleńka– nie chcę chodzić do teatru, bo tatuś zostaje z panią Elą przed teatrem a ja na widowni z Natalką.

-  Adam – zapytałam wieczorem – jak to jest z tym teatrem, powiedz mi, sądziłam, że…

-  O co ci chodzi? – podniósł głos – to źle, że chodzę do teatru?!
-  Nie o to chodzi – ściszyłam głos – nie krzycz, proszę, mała jeszcze nie śpi…
-  To o co, tak dokładnie, no – twarz nabiegła mu krwią – mów!
Zamknęłam drzwi do pokoju malutkiej i powtórzyłam mu jej słowa.
-  No i co z tego – patrzył na mnie ze złością – Jurek dał dwa bilety dla dziewczynek.
-  A dlaczego ja nic o tym nie wiem? – zapytałam
-  Czy to ważne – wzruszył ramionami –  nie muszę ci o wszystkim mówić, ty się lecz, to jest chore, ty jesteś chora, to chorobliwa zazdrość! Elżbieta jest tylko koleżanką. Koniec rozmowy!!
Po rozmowie o teatrze postanowiłam zapanować nad zazdrością. Tak bardzo chciałam wierzyć, że łączą ich wyłącznie stosunki koleżeńskie. Aż do pewnego dnia. Wybieraliśmy się z przyjaciółmi na bal sylwestrowy. Ela miała kłopot z suknią. Coś ją tam ciągnęło, uwierało i Alicja zaproponowała, że dokona poprawek. Następnego dnia zadzwoniła do mnie.
-  Siostro – powiedziała -  nie niepokoi cię zażyłość Adama i tej jego znajomej?
-  Trochę tak – przyznałam – ale on zapewnia, że to tylko koleżanka z pracy
-  Naiwna jesteś – westchnęła Ala – przypatrz się uważnie jak oni ze sobą rozmawiają, jak patrzą na siebie, dziewczyno, to się da wyczuć, to widać…
-  O czym ty mówisz? – przerwałam jej  – nie rozumiem.
-  Mowa ciała – odpowiedziała – nie wierz w to co mówi facet, patrz jak się zachowuje. Ja teraz to wiem. I uczulam cię, nie bądź naiwna.


Tę mowę ciał swojego męża i jego koleżanki z pracy dostrzegłam na balu. Bawiłam się w najlepsze, tańcząc z którymś z panów, gdy dostrzegłam Adama i Elżbietę. Pary wokół wirowały, a oni stali w miejscu, kołysząc się w rytm mużyki. Jej ramiona na jego szyi. Jego ręce obejmujące ją ciasno. Głowa przy głowie. Zapatrzenie w siebie. I ten wyraz twarzy, zamglone oczy i nabrzmiałe usta Adama. Znałam to. Pamiętałam z gwiezdnych lat. Poczułam dojmujący ból gdzieś za mostkiem, w sercu. I mdlący smak w ustach. Dotrwałam jednak do końca tańca. I do końca balu. Końcówki nie pamiętam, znam ją z opowiadań współbiesiadników, bo chyba z rozpaczy upiłam się i urwał mi się film. 
Ponoć śpiewałam, co już samo w sobie było straszne, wziąwszy pod uwagę brak głosu i niemożebne fałszowanie. Ponoć chciałam odtańczyć kankana na stole, ale ówczesny mężczyzna mojego życia i ojciec dziecka zarazem, czyli Adam przyżeglował z odległych regionów i poczuwszy się głową rodziny, stanowczo nie zezwolił. Ponoć rozsiadłam się na podłodze, przy szatni i nakazałam odziać mnie w futerko, kozaczki, owinąć szalem i nasadzić czapę na pijany łeb. Ogólnie zaopiekować się mną solidnie. Ku uciesze szatniarki i przy wtórze pieśni nuconej przez współbiesiadników - ta mała piła dziś i jest wstawiooonaaa… Ponoć wycałowałam noworocznie zmarzniętego baloniarza. Wzruszył się do tego stopnia, że oddał mi wszystkie balony. Za darmo!
Przecknęłam się bladym świtem w autobusie (o taksówce można było tylko pomarzyć), który wyczyniał jakieś straszne harce. Nie jechał. Unosił się w powietrzu, płynął na wzburzonych falach oceanu. Choroba morska dopadła mnie znienacka. I zaczęłam składać hołd Neptunowi. Do plastikowej torby. Wprost na pożyczone, na wszelki wypadek, pantofelki mojej siostry. O, matko kochana, jaka ja byłam chora! Leżałam w łóżku, jak zezwłok. Albo biedronka, co to ani rączką, ani nóżką. Zamiast głowy miałam młot pneumatyczny! Gardło suche jak pieprz! Nade mną wisiały te cholerne balony! Dowcipas-małżon powiedział, że zaprosiłam wszystkich do naszego mieszkanka. I muszę wstawać. Żeby zrobić im śniadanko. Ponieważ młot huczał nadal, zagłuszając inne dźwięki, nie dotarła do mnie panująca wokół cisza. Halsując na zakrętach, przeleciałam kurcgalopkiem całe gospodarstwo domowe. Pusto. Po czym ponownie padłam na łoże boleści. Pierwszy dzień Nowego Roku pamiętam, jako pasmo tortur i zimnych okładów na łbie z młotem oraz na szalejącym serduchu. Dobrze, że dziecko, oddane na przechowanie do Ali, nie widziało mnie w takim stanie.


Nazajutrz, jak tylko doszłam do siebie po ciężkim kacu, powiedziałam Adamowi o tym, co widziałam. I nie słuchałam jego oskarżeń o zazdrość. Chorobliwą. Pierwszy raz podniosłam głos. Ola nadal była u Alicji. Wykrzyczałam wszystko, co leżało mi na sercu. O Ewie, o Barbarze, o jego okrutnym zachowaniu, upokorzeniu i że musiałam to wszystko znosić. Bo go tak bardzo kocham. Ale mam tego dosyć.

-  Natychmiast zerwiesz z nią – krzyczałam – żadnych spotkań, teatrów, spacerów, pomagania.

-  Uspokój się – usiłował mnie przytulić – dobrze, już dobrze, ona wstawiła się trochę i przypięła się do mnie w tym tańcu, przecież nie mogłem jej zrobić przykrości…

-  Przestań – odepchnęłam go – wiem, co widziałam i nie chodzi mi o nią, ale o ciebie, widziałam twoją twarz, wiem co to znaczy…

-  Ewciu – udało mu się złapać  mnie w objęcia – zrobię tak, jak chcesz, tylko to nie takie proste, pracujemy razem, nie mogę jej unikać tak raptownie, to musi potrwać trochę, powoli, no i wiesz ile nam pomogli, Jerzy i ona…



Zaczął mnie całować. Usłyszałam cichutkie do ucha, zapomniane już niemal – przecież wiesz, że cię kocham – i uległam. To było, jak w latach świetlistych cieni. Jednak wszystko szybko wróciło do stanu sprzed tej awantury. Taki scenariusz powtarzał się potem często. Kłótnia i godzenie się. W łóżku. Adam doskonale wiedział, jak bardzo go kocham. Że jego dotyk obezwładnia mnie I wykorzystywał to w perfidny sposób. Manipulował mną. Przestał jednak opowiadać o Elżbiecie.  Ale ona czasami dzwoniła po pracy i wciąż coś od niego chciała. 
Podczas jednej takiej rozmowy, gdy Ela miała następną prośbę o naprawę zamka w drzwiach, w progu pokoju stanęła Oleńka. Czternastolatka.
-  Ojciec – powiedziała ostrym głosem – czy ta pani nie ma męża, nie ma również namiarów na jakąś spółdzielnię usługową? Najwyższy czas, żeby sobie znalazła, nie uważasz?
Yeti poczerwieniał i odłożył słuchawkę. Elka przestała dzwonić. Ale pracowali przecież nadal razem. A ja nie sprawdzałam, co, gdzie i kiedy robią. Powiedziałam sobie, że nie będę zwracać na to uwagi. 
Nie chciałam więcej awantur. Przestałam pytać. Jakby zapadła we mnie jakaś klapka. Zawór bezpieczeństwa stworzony dla mnie przeze mnie.

Nie wiedziałam, że robię najgorszą rzecz. Zaczęłam budować iluzję, w której przyszło mi żyć przez długie lata. Czułam, że on kłamie, ukrywa, mówi półprawdy, ale spychałam to gdzieś, tam, na dno nieświadomości.
Tylko ten ból z pamiętnego balu powracał i ściskał żelazną obręczą. Nad tym też panowałam. Głębokie oddechy i bezruch. 
Tylko coraz więcej i więcej kamieni w poduszce i bezsenne noce. Wciąż nowe opakowania Relanium. I dziwny lęk, że coś się stanie za chwilę, coś mi zagraża. A życie toczy się dalej. Obok mnie.



Copyright Ewa Malarska

Photos
1. Magdalena Skrzyńska - KWITNĄCE POKRZYWY
(www.skrzynska.com)

2. Emerico Toth - KOBIETA W CZERWIENI
(www.pinterest.com)

3. Stella Im Hultberg - z cyklu SMUTNE KOBIETY
(www.pinterest.com)