Translate

czwartek, 24 lipca 2014

Drodzy Czytelnicy :)





 
Nenufary
Claude Monet 






Rozstaję się z Wami na jakiś czas, którego trwania nie umiem w tej chwili precyzyjnie określić. Mam zamiar odpoczywać, uzupełniać Wspomnienia o "przypominki" ;) wpisując je w istniejący już tekst. 
Albo zebrać w suplement.
Jeszcze nie wiem.

Może uda mi się napisać coś zupełnie nowego...
 

Udanych wakacji :)

 Ewa


________________

Nie zapominajcie, proszę, o zaglądaniu do moich wierszyków - emalarska.blogspot.com
Dziękuję :)


poniedziałek, 21 lipca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (36) - Wiosenny dzień







- Wszystko, o czym marzyłam, przyszło do mnie za późno – powiedziała, przerywając leniwą ciszę. 
Niedziela. Zalany słońcem taras. Miękko wyściełane fotele. Ola powoli odwróciła głowę w jej stronę. Odstawiła na niski stoliczek kieliszek z winem i przeczesując palcami czarne, gęste włosy, spojrzała niespokojnie. Jaka ona jest piękna, ta moja córeczka – pomyślała. Urodę odziedziczyła po babciach. Obie były bardzo ładnymi kobietami. Oleńka wzięła od nich to, co miały najpiękniejsze. Po niej odziedziczyła kształt i wyraz oczu. 
-  Mamiku, dlaczego tak mówisz? - pytała z troską w głosie.
-  Przemijanie – odpowiedziała zamyślona.
-  Nie rozumiem...  – Oleńka zawiesiła głos.
-  Zrozumiesz za kilka lat – westchnęła.
O czym miała powiedzieć własnej córce? Że stanęła dziś nago przed lustrem w pełnym świetle dnia i przeraziła się? Nie, to nie przerażenie. Raczej smutek. Smutek przemijania. Znikała gładka skóra. Wciąż pełne piersi, jeszcze przewężenie w talii, okrągłe biodra, pełne – zbyt pełne – uda. Nadal smukłe łydki, szczupłe kostki i stopy. Ale gdzieś podziała się świeżość. Że dostrzegła nagle, co prawda nieznaczne jeszcze, ale już widoczne przebarwienia? I że pierwszy raz zadała sobie pytanie – ile lat jeszcze przede mną? I co z tego, że mam oczy młodej kobiety? Że nawet zmarszczki nie odcisnęły zbyt wyraźnie swojego piętna. Zasługa genów i regularnych wizyt u kosmetyczki.

Wchodząc do salonu, doszła do wniosku, że przemijanie ma też swoje dobre strony. Od jej rozwodu z Yetim, Święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy przygotowuje Ola. I robi to świetnie – od potraw po nakrycie stołu. A ona tylko pomaga.
-  O, jaka miła niespodzianka – uśmiechnęły się obie.
Pośrodku świeżo nakrytego stołu pyszniła się kolorami kiwi, mandarynek, ananasa, oblana czekoladą pascha. Dekoracja była dziełem rączek Olgi-nie-Oleńki.
-  Siadajcie dziewczyny, kawa zaparzona, już podaję – uśmiech w głosie.
Marek. Od dziesięciu lat mąż Oli. Wciąż, jak student, zakochany w swojej żonie. I za to zakochanie, za szczęście w oczach córki, tak go polubiła.
-  Kremóweczko, tato, prosimy do stołu – zawołała Oleńka w głąb domu.
- Już idziemy. Młoda pokazywała mi porządki w swoim pokoju – Yeti schodził po schodach. Przed nim, trzymając się poręczy, podskakiwała na jednej nodze Olga. Taką miała technikę schodzenia. 

Z rzednącymi, białymi jak mleko włosami, obwisłą dolną wargą, wyraźnie zarysowanym brzuchem, wyglądał jak stary satyr. Obleśnie – pomyślała. A może zawsze taki był? Tylko ja nie widziałam?
-  Ślicznie wyglądasz – powiedział, uśmiechając się przymilnie.
Już po raz drugi dzisiaj. Nie mówił tego nigdy przez całe ich życie. Nie potrafił wydusić z siebie miłych słów, nawet w czasach świetlistych cieni. Z jednym wyjątkiem, gdy miał na myśli korzystne załatwienie sprawy. Czyżby planował powrót? 

Ola spojrzała pytająco. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
-  Powiem ci później – powiedziała półgłosem.
-  Dowiem się, co później? -  zainteresował się Marek.
Pytał żonę, wciąż trochę zazdrosny o ich sposób porozumiewania się bez słów.
-  Takie tam, babskie sprawy – cmoknięcie w policzek.
-  Babciu, dziadku, widzieliście, że znałam odpowiedzi na wszystkie pytania księdza? – świergot młodej.
-  Oczywiście, skarabeuszku mały -  odpowiedź padła jednocześnie - jesteśmy z ciebie bardzo, bardzo dumni.

Olga w tym roku przystępuje do Pierwszej Komunii. Jest tym ogromnie przejęta. Rodzice zostali zmuszeni do obowiązkowego uczestnictwa w niedzielnych mszach, a w tę niedzielę, na prośbę młodej, nawet dziadkowie musieli się pofatygować.
W kościele słuchała z dumą, jak młoda poprawnie odpowiada na wszystkie pytania. Kościół był pełen ludzi. Dzieci siedziały w pierwszych ławkach, blisko ołtarza. A oni stali tuż przy drzwiach. 

Do kościoła zaglądała z rzadka i tylko wtedy, gdy było tam pusto. Lubiła ciszę, chłód kamienia i zapach kadzidła. Obecność tłumu przeszkadzała jej w skupieniu. Aleksandra przejęła ten zwyczaj.
Patrzyła na modlący się, śpiewający tłum. Ilu z nich tak naprawdę czuje i myśli? A ilu mechanicznie powtarza za księdzem? Nazywała to klepaniem modlitw.
Pamięta rozmowę ze swoją przyjaciółką od czasów piaskownicy. Po wyjściu z filmu Pasja. Prawniczka, gorliwa katoliczka, uczestnicząca w mszach każdej niedzieli.
- Wiesz, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak On strasznie cierpiał, jak był upokarzany i poniżany, co czuł – mówiła, ocierając łzy - i po raz pierwszy dotarło do mnie, co czuła Jego Matka. Przecież ja też mam dzieci, a nie zdawałam sobie z tego sprawy. Przecież nie jestem głupia baba. Chodzę do kościoła - zamilkła na chwilę - no właśnie, może ja tylko chodzę, odbębniam obowiązek, a myślami jestem przy niedzielnym obiedzie?

Z zadumy wyrwało ją pytanie, skierowane przez księdza do dzieciaków, o symbol Wielkiej Nocy.
-  Krzyż – padła odpowiedź.
-  A co jeszcze wisi na krzyżu? - zapytał.
Dzieciaki rozmyślały głęboko nad odpowiedzią. Nawet Olgunia milczała. Domyślała się, dlaczego.
-  Chyba chodzi mu o Jezusa, ale sądziłam, że Jezus to KTOŚ a nie „coś” – szepnęła do ucha córki. Ola opuściła głowę i zakryła twarz dłońmi. Jej plecy zadrżały.
- Uraziłam cię - zapytała szeptem, trochę dziwiąc się tak uczuciowej reakcji -  płaczesz, córeńko?
-  Mamo, jesteś niemożliwa -  odszepnęła - dostałam ataku śmiechu i muszę to jakoś ukryć.
Tymczasem przy ołtarzu padła odpowiedź.
-  Stuła – oczywiście Olga-nie-Oleńka.

 


Uczucie przemijania, pogodnego smuteczku, ogarnęło ją ponownie po powrocie do czystego, pachnącego lawendą mieszkania. Westchnęła, układając w wazonie kwitnące gałązki. Wyszła na balkon. Dziesiąte piętro. Zapadał zmierzch. Jak to śpiewała Edyta Geppert - włosy jej porwał wiatr, dziesięć pięter i ciemność...
Chyba się przejadłam i głupoty jakieś przychodzą mi do głowy, pomyślała. Włączyła płytę. Perliście rozsypały się dźwięki mazurków Chopina. Wahadło zegara odmierzało rytmicznie czas. Tik-tak. Tik-tak. Gipsowe anioły przesyłały zamyślone uśmiechy. Puszysty, czarno-biały kłębuszek, układał się na kolanach, pomrukując przyjaźnie. Sięgnęła po książkę. Zaczytała się w losach bohaterów, gdy zadzwonił telefon. Kto to o tej porze,  pomyślała zirytowana.
-  Dobry wieczór – znajomy głos –  przepraszam, że dzwonię tak późno, ale pomyślałem, że muszę ci powiedzieć jeszcze dzisiaj, chociaż to na razie nic pewnego, ale…
-  Krzysiu, cieszę się, że dzwonisz – wpadła mu słowo – tylko nie podnoś mi ciśnienia, możesz mówić jaśniej?
- Już mówię – roześmiał się – otóż jedna moja znajoma redaktorka przeczytała twoją, jak ją nazywasz, pisaninę i wyobraź sobie, orzekła, że to jest niezłe. Jak już powiedziałem - to jeszcze nic pewnego, w każdym bądź razie, tak czy siak, wzięła twój numer telefonu. Ma tam jakieś uwagi, ale dodała, że po wprowadzeniu poprawek, może coś z tego być. Co ty na to?
-  Co ja na to? – uśmiechnęła się – Jak na lato! Kochany
jesteś. Zaskoczyłeś mnie. Jasne, że się cieszę.
- Możesz powtórzyć, że jaki jestem? – zapytał z uśmiechem w głosie – I czy pamiętasz, że jesteśmy umówieni na jutro?
- Pamiętam, pamiętam - odpowiedziała - jesteś kochany,
jutro powtórzę jeszcze raz. Pa!

Rozbudzona rozmową kotka zeskoczyła z kolan. Przeciągnęła się. Ziewnęła. Popatrzyła wymownie i z godnością pomaszerowała do sypialni. Na progu odwróciła się i miauknęła ponaglająco.
Dobrze, dobrze – podrapała sierściuszka za uszkami – wskakuj na kołdrę, zaraz przyjdę.





Copyright Ewa Malarska

Photo 1
Henry Asencio  -  BLISS
(www.shafferfineart.com)

Photo 2
Maria Roszkzowska - WIOSENNY BUKIET
(www.touchofart.eu)



 

KONIEC



_______________

Wszelka zbieżność imion i nazwisk oraz ewentualne podobieństwa do osób, nazw, zdarzeń, miejsc, sytuacji są przypadkowe i niezamierzone. Wszystko, co zostało opisane w Zapiskach, Kartkach i Kadrach, poza realiami czasów, w których przyszło żyć bohaterce, jest fikcją literacką i wytworem mojej wyobraźni.
Ewa Malarska 

 

czwartek, 17 lipca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (35) - Leniwy lipiec
























SEN
OCZY
i MAJ w SERCU

















wrzesień, 2012
Pamiętacie może o śnie, który powracał do mnie przez długie lata, z białym domku na jeziorem w roli głównej i sprzątaniu?*) 
Od chwili rozwodu powracał jeszcze, treść była taka sama, tylko nie było już białego domku. Została po nim niewielka pryzma białego gruzu, malejąca i malejąca aż do kilku białych okruchów tak małych, że z trudem można je było dostrzec w jasnozielonej, wiosennej trawie.
Już nie powraca.



- Jak to dobrze, że nie masz już w oczach takiej potwornej, czarnej rozpaczy  - powiedziała pewnego lipcowego dnia Justyna.
Siedziałyśmy w małej restauracyjce na tyłach Nowego Światu. Lunch po zajęciach jogi.
- Wiesz – przełknęłam porcję szpinakowej pasty – minęło półtora roku od rozwodu, w październiku minie dwa lata od wyprowadzki Yetiego, wiele rzeczy przemyślałam, przepracowałam i chyba najwyższy czas zacząć nowe życie bez rozpaczy w oczach.
-  Ależ ten czas leci - pokręciła głową.
-  Ano leci, leci…- sama byłam zdziwiona - dla mnie to były najdłuższe miesiące w życiu.. Udało mi się! Jeszcze czasami coś zaboli w sercu. Jeszcze żal. Młodości już nikt i nic mi nie zwróci. Ale z tym też sobie poradzę. Przez te koszmarnie długie miesiące wychodzenia z depresji radziłam sobie z gorszymi rzeczami i myślami. I mimo odczuwania  żalu, wiem, że życia nie zmarnowałam. Ot, po prostu, żyłam nie tak jak chciałam.
-  Podziwiam cię – Justyna w zamyśleniu sączyła wino – ja się nie odważyłam.
-  Kochana – uśmiechnęłam się – to twój wybór, nie żałuj raz podjętej decyzji.
-  Nie żałuję – popatrzyła w okno – tylko czasami myślę, jak wyglądałoby moje życie, gdybym odeszła tak, jak ty. U mnie nie poszłoby tak prosto z rozwodem. Janusz to nie twój Adam.
- Tak – zastanowiłam się przez chwilę – chyba masz rację. Zachował się przyzwoicie. Bardzo przyzwoicie. Muszę mu to przyznać. Kiedyś musi być pierwszy raz.

Nie powiedziałam jej, że nie wiedziałam w pierwszej chwili o kim mówi. Jaki Adam? Dla mnie od lat był Yetim.
Pogadałyśmy jeszcze o dzieciach, wnukach i rozstałyśmy się. Ona pojechała gotować obiad dla męża. A ja wziąć prysznic i wśliznąć się pod kocyk. Jak to kobieta samotna, bez obowiązków. Która już nic nie musi. Może tylko chcieć.

Coś w tych moich oczach musiało być. Pamiętam, jak po spotkaniu Srebrzystego, w bankowej windzie jechała ze mną para mieszana. W bardzo dojrzałym wieku. Nie spuszczali ze mnie wzroku obydwoje. Ona coś szepnęła do niego. On przyjrzał mi się jeszcze uważniej. Uśmiechnęłam się szeroko. Ja tak szczerzę się na ogół do ludzi.
-  Przepraszam panią bardzo – powiedziała kobieta – chcę pani powiedzieć, że ma pani niesamowite oczy. Nie tylko są duże i piękne. Również pełne wyrazu. Proszę się nie obrazić, ale ma pani oczy młodej kobiety. Co ja mówię, niejedna młoda kobieta ma oczy bez wyrazu, puste, bez tej głębi, która mają pani oczy.
-  Chyba wiem – wszedł jej w słowo mężczyzna – o co chodzi żonie. Żeby mieć taki wyraz oczu, trzeba posiadać piękne wnętrze. Proszę nam wybaczyć te uwagi. I szeptanie. Musieliśmy to powiedzieć. Jest pani ładną kobietą z pięknym wnętrzem i prześlicznymi oczami.

O, matko kochana! Słyszałam już, że mam ładne oczy. Coś ładnego trzeba w końcu mieć. A tu ząbki ciut nierówne. Piegi. No to, chociaż te oczy. Ale nigdy nikt nie powiedział mi tyle ciepłych, mądrych słów. Miód na moją skołataną duszę i serce. Utwierdzenie mnie o nowym życiu przede mną.

A może chodzi o to, że w duszy mam znowu radość dwudziestu lat.
A w sercu maj.





Copyright Ewa Malarska

Viktor Lyapkalo  -  PORTRET KOBIETY
(photo - www.galery-a.ru)




__________
*) Odcinek 18 - Hierarchia wartości.




CDN

środa, 16 lipca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (34) - Druga strona albumu/II










 



RODZINKA
YETIEGO











Teraz trochę poopowiadam o ciotce Halince, siostrze mamy Yetiego. Hmm… ciekawa postać. Pozornie przyjazna całemu światu, uśmiechnięta podpora całej rodzinki. Właśnie… rodzinki.  Przekonana, że ja też należę do tej rodzinki, bardzo ją polubiłam, sądząc, że mnie też podeprze w ciężkich chwilach. Nic bardziej mylnego. O ile w chwili życiowego zakrętu Tosi, stanęła mocno i zdecydowanie po jej stronie w perturbacjach z niewiernym mężem, o tyle nie zajęła żadnego konkretnego stanowiska w kwestii niewierności Yetiego. Ba! Nie usłyszał od niej jednego potępiającego jego poczynania słowa. Jak ją znam, co najwyżej powiedziała mu, żeby robił to dyskretniej.  Ale ta wiedza przyszła do mnie bardzo późno, równocześnie z uświadomieniem – po jej kilku nieopatrznych słowach – że to ona była pomysłodawczynią mojego wyjazdu z Oleńką do Puław. Wicie-rozumicie, żeby Yeti mógł skończyć szkołę a nie pomagać w trudach odchowania niemowlaka, czyli jego własnej córki. Generalnie zawsze krytykowała nowych członków rodziny, wynosząc pod niebiosa zalety ich połówek. A poza tym, była uśmiechniętą, ładną, pełną apetytu na życie, energiczną kobietą, ciut egoistycznie stawiająca siebie na pierwszym miejscu.

Ten typ tak miał.



sierpień, 2012

Może to i dobrze? Ja tak nie potrafiłam. Ale i tak w opinii rodzinki Yetiego byłam głupią Ewcią. Nawet nie walczyłam z tym, ale to chyba już napisałam w którejś z poprzednich części?




Męża Halinka miała cichego, szczuplutkiego, wpatrzonego w nią, jak w obraz. Nawet, jak zaczęła tyć a był to proces postępujący, dla Zbyszka pozostała wciąż piękna. I mądra.
Przez długie lata babcia Stefania, mieszkająca z Halinką, Zbyszkiem i ich córeczką Grażynką, prowadziła dom, zajmowała się małą. Zbyszek pracował od jedenastej do dziewiętnastej, Halinka od ósmej do piętnastej, ale w domu zjawiała się na pół godziny przed przyjściem męża i opasana czystym fartuszkiem, podawała mu z uśmiechem obiad, ugotowany przez jego teściową. Stefania odeszła na zawsze wkrótce po naszym ślubie i na Halę spadły obowiązki prowadzenia domu. Dobrze, że zapamiętała babciny przepis na pieczoną baraninę. Moczyło się to mięsiwo w jakiejś specjalnej zalewie, pochłaniającej nieprzyjemny zapach, następnie szpikowało słoninką i piekło zwinięte w rulon. To była pycha, niebo w gębie! A że Halinka lubiła jeść, szybko opanowała kulinarne zawiłości i zawsze czekało u niej dobre jedzonko. Uwielbiała przyjmować gości i przekarmiać ich. Grażynka bardzo szybko wyszła za mąż za swoją pierwszą miłość, Tomka. Urodziła w ciągu jednego roku dwoje dzieci, w styczniu chłopca a w grudniu dziewczynkę i wtedy Halina odpracowała swoją nieobecność przy dorastaniu córki. Można powiedzieć, że wręcz była typową babcią w rozpieszczaniu, ucząc przy okazji, jak oszukać rodziców a szczególnie tatusia, za którym nie przepadała, mówiąc oględnie.  Zbyszek, który zmienił godziny pracy na bardziej ludzkie, nadal spędzał samotne popołudnia i wieczory w domu, czekając na powrót żony, tym razem od wnuków. Kochał ją bardzo. Odnosiłam wrażenie, że całe jego życie było czekaniem na Halinkę, na jej zainteresowanie się nim i jego miłością. Trzy ostatnie lata życia na emeryturze spędzone non-stop z kobietą jego życia otworzyły mu oczy i chyba uświadomił sobie, że to wszystko było i jest nie tak. Odstaje od jego wyobrażeń. I marzeń.
-  Uwierzysz –  wyrwało się raz Hali ze zdumieniem – że Zbyszek podnosi głos i kłóci się ze mną?
-  Mam to na co dzień – odpowiedziałam deczko złośliwie – twój siostrzeniec drze pysk od rana do rana.
-  Naprawdę? – zdziwiła się – No, tak on zawsze był pyskaty.

Szkoda, że przed ślubem nie uświadomiła mnie w tej przypadłości mojego oblubieńca, tylko rozpływała się w pochwałach. 
Ale za to pobyty na działce wspominam bardzo mile. Jeździliśmy tam z Yetim niemal w każdy weekend od chwili, gdy zostaliśmy szczęśliwymi posiadaczami pierwszego samochodu, jako że ta działka usytuowana była gdzieś pod Grodziskim Mazowieckim i pojazd był potrzebny. Halinka potrafiła wprowadzić przemiłą atmosferę. Gaduła była z niej większa ode mnie. Potrafiłyśmy mówić jednocześnie, słysząc każde wypowiedziane przez nas słowo, ku ogromnemu zdziwieniu oraz wprawiając w stan fascynacji wszystkich obecnych.
- Normalny człowiek podobno wypowiada w ciągu doby trzy-cztery tysiące słów – powiedział kiedyś małomówny Zbyszek – a moja żona jakieś siedem tysięcy, tak średnio licząc.
A w oczach i głosie miał tyle miłości do gadającej nieustannie żony.


Na tej działce umarł pewnego letniego wieczoru, w otoczeniu najbliższych. Przeżył wnuczkę, która zginęła w wypadku drogowym, spowodowanym przez jej narzeczonego, miesiąc po ślubie Oli i Marka, a na trzy miesiące przed ich ślubem. Od tego momentu zaczął chorować, nigdy się nie odnalazł.

Marysia przeżyła go o kilka lat. Wylew dopadł ją na tej samej działce. Umarła w szpitalu. 

I to byłoby na tyle o liderach rodzinki Yetiego.


sierpień, 2012

Jest w tej chwili jedenasta. Zrobię sobie przerwę, skoczę do sklepiku po pyszny „chlebek drwala”, potem zaparzę kawę i wrócę do was!



Copyright Ewa Malarska

(photo - vitaeessentiaestamor.blogspot.com) 




CDN 

wtorek, 15 lipca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (33) - Druga strona albumu/I














Rodzinka
Yetiego








Od czego by tu zacząć? Może od pierwszego spotkania z jego mamą. Początek wakacji. Wpadliśmy bez zapowiedzi, trafiając na wielki rozgardiasz. Mama pakowała młodszą siostrę Yetiego, Tosię,  na wyjazd na obóz harcerski. Nie powiem, żeby była z naszych odwiedzin zadowolona. I wcale się nie dziwię. Z powodu tego rozgardiaszu, oczywiście. Zobaczyłam niedużą, okrąglutką kobietkę o pięknej twarzy. Yeti to jej kopia, tylko dużo większych rozmiarów. Wtedy w sensie wzrostu. Ale do olbrzymów też nie należał. Kilka lat później mama tak wspominała to spotkanie.
-  Adaś nazywał Tosię piegusem przez te kilka piegów na nosku – mówiła uśmiechając się – a przyprowadził dziewczynę, która… no… miała tych piegów troszkę więcej jednak. Co ta miłość potrafi…
Fakt, piegów miałam więcej niż Tosia. Rodzinka, poza mamą i Tosią, składała się jeszcze z ojczyma Władysława i brata Marcina. Siostra mamy, młodsza o dziewięć lat Marysia, miała uwielbiającego ją męża Zbyszka i córkę Grażynkę. Babcia Yetiego, Stefania. Ona jedna zaakceptowała mnie bez zastrzeżeń. Kochała najstarszego wnuka nieprzytomnie i wszystko, co było dobre i piękne dla niego, było takie samo dla niej. Oczywiście istnieli jeszcze dalsi wujkowie i ciotki z dzieciakami, ale to nie była ścisła czołówka. Skupię się zatem na liderach, peleton zostawiając w spokoju.

Adam nigdy nie poznał swojego ojca. Lucjana. Rodzice wzięli ślub na kilka miesięcy przez wybuchem Powstania. Ze ślubnego zdjęcia spogląda para młodych ludzi ubranych wcale nie weselnie. Takie były czasy. Ale twarze mają radosne, uśmiechnięte, szczególnie mama Yetiego – Stanisława. W sierpniu wybuchło powstanie. Lucjan i Stanisława ostatni raz widzieli się w październiku przez druty oddzielające kobiety i mężczyzn w pruszkowskim obozie dla wypędzonych z powstańczej Warszawy. Lucjan wylądował w Dachau. Stasię los rzucił  do wsi w pobliżu Warszawy. Sadowniki chyba. I tam w styczniu czterdziestego piątego roku przyszedł na świat Adaś.

Pewnego wieczoru do chałupy, w której mieszkali, wpadło dwóch Niemców. Przewrócili dom do góry nogami w poszukiwaniu ukrywających się powstańców lub partyzantów. Stasia kurczowo przyciskała do siebie zawiniątko z synkiem.
-  Gdzie jest ojciec tego dziecka? – zaszwargotał jeden z niemieckich żołnierzy.
-  Niemcy go zabili – odpowiedziała bez namysłu pochmurna dziewczyna z warkoczami.
Miała tylko dwadzieścia dwa lata i wyglądała jak nastolatka. Jeszcze te warkocze…

W styczniu, kilka dni po wyzwoleniu, Stasia z niemowlęciem okutanym we wszystko co się dało, sama owinięta w stary dziurawy koc - dar gospodyni - w drewniakach na nogach, czym się dało i jak się dało  wróciła do Warszawy, z której zostały gruzy. Istniała tylko Praga i tam wylądowała w mieszkaniu na Szwedzkiej, zapełnionym po najciaśniejszy kąt przez wszystkich ocalałych z zawieruchy wojennej, członków rodziny. Adaś dostał najlepsze miejsce do spania. W środku nocy jego mamę obudziły szepty. Siadła gwałtownie na posłaniu i zobaczyła dwie senne mary w długich koszulach i papilotach we włosach. Aniela i Irena, dwie świeżo upieczone ciotki małego.
-  Stasieńko -  szeptały, wzburzone – tak nie może być, grozi mu straszne niebezpieczeństwo...
-  Komu, komu? – przeraziła się Stasia – wiecie coś o Lucjanie?!
-  Adasiowi grozi – zniecierpliwiły się chórem papiloty – jak to się urwie…
-  Możecie mówić jaśniej – podniosła głos Stasia – o co chodzi?!
-  Zdjąć, zaraz zdjąć - siostrzyczki jednocześnie, jak na komendę, wyciągnęły ręce, wskazując oskarżycielsko na ścianę, na której nad głową Adasia wisiała potężna, dębowa półka - Matko Boska, jak  to się zerwie?!
Wyrwana ze snu cała rodzinka solidarnie ułożyła gdzieś w kącie ten przedmiot rażenia Adasia, który, rozbudzony rodziną akcją półkową, darł pyszczek donośnie do samego rana
 


lipiec, 2012 
Miałaś to po nim, Oleńko, przez cały rok po urodzeniu. Chociaż żadna półka nad tobą nie wisiała i nikt nie budził cię nawet szeptem a wręcz przeciwnie.

 
Babcia Stefania i Halinka, po Powstaniu zostały wywiezione do Niemiec „na roboty”, jak wtedy mówiło się. Halinka, brodząc po kolana w wodzie, przebierała brukiew. Do końca życia cierpiała na potworny ból stawów kolanowych. Nie wiem, co robiła babcia Stefania. Po zakończeniu wojny, uprzątały gruz z ulic Berlina. W dorośle wyglądającej Halince zakochał się jeden Rosjanin. Bez wzajemności.

Po powrocie z Niemiec zamieszkały ze Stasią i Adasiem w Wawrze, w przedwojennej willi również zaludnionej po brzegi, na piętrze. I czekały na powrót dziadka Pawła - męża Stefanii oraz Lucjana - męża Stasi. Dziadek Paweł pojawił się tylko raz, w mundurze armii generała Maczka, gdy Adaś był kilkuletnim brzdącem. Zabawił krótką chwilę, jak ten elf Emanuelle i zniknął. Hala poszukiwała go przez całe życie. Nie znalazła. Ludzie mówili, że był jakiś czas w Londynie, a potem wyjechał do Ameryki Południowej. 
Lucjan, ojciec Adasia, nie wrócił nigdy. Z Dachau wywieziono go do Frankfurtu nad Menem, gdzie zmarł i został pochowany - cokolwiek to znaczyło. Taka wiadomość dotarła do Stasi z Czerwonego Krzyża, w odpowiedzi na wysyłane listy z prośba o odnalezienie go. 


lipiec, 2012

W rodzinnych papierach są te wszystkie dokumenty. Oleńko i Olgo-nie-Oleńko, mam nadzieję, że odwiedzicie kiedyś grób dziadka i pradziadka.

           

Adasia trudno było namówić do spania. Często bywało tak, że pierwsza usypiała mama.
-  Cii, matynia pi – powiedział raz, kładąc palec na ustach, do zaglądającej do pokoju Halinki.
Szybko zaczął mówić. A pyskaty był, o matko kochana! Akurat to zostało mu do dziś. Siedziały sobie Stefania, Halinka i Stasia w kuchni, gdzie było najcieplej. Zagadały się i nie zauważyły zniknięcia Adasia. Przerażone, zerwały się do poszukiwań, gdy spod koca zawieszonego w miejscu drzwi do pokoju, wynurzył się raczkujący królewicz, cały umorusany w popiele z pieca. Kobitki dostały ataku śmiechu.
-  Pajatki  –  powiedział wyniośle mój przyszły mąż.
Odwrócił się z godnością na pięcie – właściwie na kolanach – i chciał wrócił do swoich intrygujących czynności. Nic z tego, ku jego niezadowoleniu został złowiony i umyty. 
W wolnym tłumaczeniu pajatki - to wariatki. Zadomowiły się te pajatki w rodzinnym słowniku, jak twój klapul, Oleńko i patrzyki Olgi.

Po czterech latach Stasia spotkała miłość swojego życia Władysława i wyszła za mąż. Przystojny był ten ojczym Adama. Najmłodszy wnuk jest jego kopią. Na fotografii ze ślubu są tacy piękni. I mama ma taką śliczną, białą suknię i kwiaty we włosach. Za rok urodziła się Tosia. Po pięciu latach na świat przyszedł Marcin. Nadal wszyscy mieszkali w tej willi w Wawrze. Stasia bardzo przytyła, ale Władysław nadal widział w niej tamtą kobietę ze zdjęcia. I to było piękne w ich związku.




lipiec, 2012

Słuchając wspomnień snutych przez Halinkę, odniosłam wrażenie, że ojczym Adama nie został dopuszczony przez babcię Stefanię i ciotkę, do jego wychowywania Mama, zajęta nową rodziną, nie przywiązywała chyba do tego wagi. Rozpieszczany przez te dwie kobiety, rósł w przeświadczeniu, że jest wspaniały i wszystko mu wolno. Jednocześnie pozostał w nim na całe życie żal do matki o brak zainteresowania, uczuć. Bardzo kocha przyrodnie rodzeństwo, z wzajemnością zresztą. Tylko ten żal… To wszystko ukształtowało z niego takiego człowieka, jaki jest. A szkoda. Jestem przekonana, że ojczym miałby dobry wpływ.

Ale to moje odczucia.

Tylko moje.

Ciasno zrobiło się w dwóch pokojach z kuchnią i łazienką, szczególnie po ślubie Hali ze Zbyszkiem i pojawieniu się na świecie ich córeczki. Władysław postanowił, że zbuduje dom. I tak zrobił. Zawsze taki był i takiego go poznałam. Stanowczy i uparty. A przy tym ciepły i rodzinny.
Przeprowadzili się, już z dwójką dzieci, do nowego domu, jeszcze nie całkiem wykończonego. Kilkunastoletni Adam pomieszkiwał, można powiedzieć, rotacyjnie. A to kilka tygodni z babcią i ciocią. A to w nowym domu, gdzie miał swój pokój. W końcu osiadł tu na stałe. Nie zagrzał długo miejsca, bo poznał mnie, zakochał do wrzenia - chociaż podobno wrzał co jakiś czas uczuciem do kolejnej dziewczyny już od przedszkola – i ożenił się. Ze mną.

Nie ma już ślicznej Stasi i jej męża.



Copyright Ewa Malarska

(photo - vitaeessentiaestamor.blogspot.com)



 CDN

sobota, 12 lipca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (32) - Rodzinny album












  

JERZY











Najmłodszy z braci O nim wiem najmniej. Znam go z jak najgorszej strony. Zakochany w sobie egoista i skąpiec. Najmądrzejszy z maminych prosiąt. Taka metafora. Już w dzieciństwie mama ochrzciła go mianem - cadyk z Góry Kalwarii. To taka wieś pod Puławami. Kobiety uznawały go za przystojnego. On sam nadal za takiego się uważa. Biznesmen z powołania. Na wszystkim i na wszystkich - nie wyłączając rodziny - musiał zarobić. Dopiero choroba Bogusia zmieniła go na korzyść. Ociupinkę. 

Najbliżej zawsze był z Alicją. Ożenił się z siedemnastoletnią Bożenką, którą kochał szalenie do chwili urodzenia przez nią dwójki dzieci. Chłopców. A potem mu przeszło i zaczął ją zdradzać. Nagminnie. Jedynie Alicja go rozumiała, gdy jej opowiadał, że po porodach, młodsza od niego o siedem lat Bożenka, nie pociąga go, bo ma rozstępy na brzuchu. Jego zainteresowanie budziły tylko nastolatki. 

 czerwiec, 2012
W wieku osiemnastu lat przeszedł zapalenie opon mózgowych i zapewne to poprzepalało mu zwoje, tworząc nieodwracalne a postępujące zmiany w myśleniu i postrzeganiu świata, kurcze!


Po rozwodzie nie utrzymywał stosunków z dziećmi. Opowiadał o byłej żonie okropne rzeczy. Mama go hamowała.

A w miarę upływu lat coraz większe zainteresowanie budziły w nim małe dziewczynki. I tak poznał swoją wnuczkę. Na plaży nad morzem. Rozmowy i zabawy starszego pana z małą wzbudziły niepokój jej ojca. Podszedł do nich i tak od słowa do słowa panowie przedstawili się sobie. Ojciec malutkiej okazał się być synem Jerzego.  Tylko nie wiem, młodszym, czy starszym. Ale stosunki zostały wznowione. Jak mówi Jerzy, ze względu na jego majątek.



Nie umiem z nim rozmawiać. Poza irytacją, nie budzi we mnie żadnych uczuć. Czy to jest normalne? Kurcze, nie wiem. Jednak dręczy mnie to pytanie. Wszak mama mówiła, że w rodzinie trzeba się kochać.



Ewa, ty złą kobietą jesteś…





czerwiec, 2012

Kończę już te wspomnienia rodzinne. Nie będę was zanudzać. Jeszcze scenka z życia mojego rodzeństwa, gdy byli mali. Mama gotowała obiad. Alicja zamiatała podłogę, sprzeczając się z Bohdanem. Stefan poszedł do sklepiku po chleb. Jureczek siedział na nocniku. W pewnej chwili Boguś wyrwał Alicji szczotkę i walnął ją w rękę kijem od tej szczotki. Ona przyłożyła mu w nos, z którego krew puściła się obfitym strumieniem. Alicja padła zemdlona na podłogę. Mama nie wiedziała, kogo pierwszego ma ratować. Pokrzykując, miotała się między córką a synem. Zaniepokojony Jureczek zaczął drzeć pysk. W drzwiach stanął Stefan. Pod pachą trzymał nadgryziony bochenek chleba. Powiedział – co tu się dzieje – i zakrztusił się kęsem chleba. Mama walnęła go w plecy. Kęs wystrzelił na pokój.  Alicja nadal leżała, ale już otworzyła oczy. Bohdan rozmazywał krew z nosa po całym sobie. Jureczek wylał zawartość nocnika na wysprzątaną przez Alicję podłogę. Siność twarzy Stefana ustąpiła, ale nadal chwytał powietrze otwartymi ustami. Na to wszedł tata i zniecierpliwionym oraz lekko zdziwionym głosem zapytał, dlaczego nie ma jeszcze obiadu.

Biedna ta moja mama…


Ze wspomnień Alicji. Jak kwoka opiekowała się tym stadkiem. Zawsze podążała za starszą dwójką, trzymając najmłodszego Jureczka na ręku. Przełazili przez niski płotek. I nie mogli dać sobie rady. Stefan oderwał deskę, przepchnął przez dziurę Bohdana, po czym górą przeniósł Alicją z wczepionym w nią Jureczkiem. Sam przeszedł na końcu. Taki silny zawsze był ten mój najstarszy brat.

           

Nie mam takich, łączących na zawsze rodzeństwo, wspomnień z dzieciństwa. Pamiętam tę czwórkę, jako dorosłych ludzi. I nie dziwię się, że zwracali się do mnie czasami – poza Jerzym – dziecko, córciu, mała…

Nawet wtedy, gdy już byłam całkiem, bardzo, bardzo dorosła…

A Boguś tak mówił nawet wtedy, gdy zostałam babcią…

           

Napisałam o moim rodzeństwie i uświadomiłam sobie mądrość powiedzenia, że nieszczęśliwa matka nie wychowa szczęśliwych dzieci.

Dobrze, że ja znalazłam odrobinę szczęścia. Zakazanego. Ale znalazłam.

Mam nadzieję, że Oleńka przerwie złą passę losów kobiet w mojej rodzinie.


Copyright Ewa Malarska


Joluga - RÓŻE

(photo - www.talent.pl)
CDN


piątek, 11 lipca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (31) - Rodzinny album















BOHDAN










Niewysoki brunecik o uroku zniewalającym kobiety. Nie spieszyło mu się do ożenku.  Prowadził taki więcej rozrywkowy tryb życia. Wino, kobiety i śpiew. Przy tym był cholerykiem. Zwykły awanturnik o ciepłym sercu. Kpiarz. Z chochlikami w ciemnych oczach i z lekko falującymi włosami. Ukochany synek mamy, zaraz po Alicji. 
O zdecydowanie prawicowych poglądach. 
Piszę o jego poglądach, bo przypomniała mi się taka rodzinna opowiastka mamy. Otóż Bohdan większą część obowiązkowej służby wojskowej spędził praktycznie w… areszcie. Tak odmienne miał poglądy od kadry oficerskiej na każdy temat. I nie ukrywał ich a wręcz przeciwnie. Po czym lądował w aresztanckiej celi. Na pomoc wezwano Stefana, bądź, co bądź oficera politycznego. Zastał swojego brata w celi, bez paska, bez sznurowadeł w butach. Wysłuchał spokojnie, co ten miał mu do powiedzenia. A nie było to ani lekkie ani przyjemne. I jak to Stefan, przeczekał burzę a potem spędzili, wciąż w tej celi, z aresztantem Bohdanem długie kilka godzin. Nigdy nie dowiedzieliśmy się ani od jednego, ani od drugiego, co tam sobie powiedzieli i jakich argumentów musiał użyć Stefan, ale Bohdan dalszą służbę w wojsku przeszedł bez większych zawirowań. Co nie znaczy, że nie zdarzały się mniejsze:))


Zosię, swoją żonę, poznał tuż przed trzydziestką. Jasna, drobna blondyneczka  o dużym biuście i ładnych nogach. Bardzo podobna do znanej wówczas francuskiej aktorki Brigitte Bardot. Pielęgniarka. Mieszkała z matką w Kazimierzu Dolnym i pracowała w szpitalu w Puławach. Ślub wzięli w Farze w Kazimierzu. Ja, piętnastolatka z warkoczem, w pięknej sukieneczce z mieniącej się rdzawo tafty, dziele Alicji, z napięciem czekałam na słowa przysięgi. Bohdan wciąż powtarzał, że powie przy ołtarzu  - i nie opuszczę cię aż po ślubie – i stąd to napięcie. Niepotrzebnie. Wszystko odbyło się zgodnie z regułami. Po roku urodziła się Iwonka. Śliczna dziewczynka o pięknych ustach,  jasnych włosach matki i ciemnych oczach ojca. Dzisiaj mama studenta. Żyli sobie zgodnie, bez wzlotów i upadków. Po dwunastu latach urodził się synek. Podobny do swojego dziadka, nieżyjącego od dawna ojca Zosi. Blondynek o niebieskich oczach. Paweł. I on i jego siostra są ładni, wysocy. Przystojni.


Dwa lata temu Bohdan i Zosia obchodzili złote gody. Dzieciaki zorganizowały im przyjęcie połączone z mszą w tym samym kościele, gdzie brali ślub. Znaczy, przyjęcie było w hotelowej restauracji. A msza w kościele. Ksiądz nie zrozumiał do końca, że chodzi tylko o mszę i wyszło powtórzenie przysięgi małżeńskiej. Patrzyłam na tego mojego Bogusia i straszne przeczucie ścisnęło mi serce. Stanie się coś złego. Niedawno w Aninie przeszedł trwającą około dziesięciu godzin operację na otwartym sercu. Łzy popłynęły mi z oczu. Spojrzałam na Olę, Iwonkę, Pawła. Chyba takie same myśli przychodziły im do głowy. Dziewczyny płakały otwarcie. Paweł miał spuszczoną głowę. Prosiłam Boga, żeby zachował mojego brata dla mnie jeszcze trochę. Chociaż kilka lat. Iwona prosiła o to samo. A Ola płakała, bo również ogarnęły ją złe przeczucia. Skąd te przeczucia? Skąd to się wzięło w nas?


Niecały rok po tym przyjęciu, wspaniałym zresztą, Boguś doznał wylewu. Jest i go nie ma zarazem. Żyje w swoim świecie. I rozjaśnia się na widok Zosi. Tak naprawdę, poznaje tylko ją. Z początku poznawał wszystkich. 

Jerzy przychodzi codziennie. Paweł mieszka obok i też jest u rodziców wracając z pracy i drugi raz wieczorem. Pomaga przy myciu i przebieraniu. Rano przychodzi kobieta z MOPS-u. Myje go, przebiera, robi zakupy, nawet odkurza mieszkanie. Iwona przyjeżdża z Warszawy. Wakacje spędza z rodzicami. Ma dwa miesiące urlopu z racji swojego zawodu. Uczy w szkole języka angielskiego. Ma jakieś inne, dodatkowe, ważne zajęcia w kuratorium. Wspólnie z Pawłem kupili dla ojca takie specjalne łóżko. Za pomocą pilota można z tym łożem robić różne cudeńka.



Od chwili tego wylewu, byłam u nich trzykrotnie, po kilka dni. Pomagałam Zosi, jak mogłam. I chyba za bardzo wkroczyłam, przez tą moją nadmierną chęć pomocy, na jej teren. Coś się popsuło. Przestałam jeździć. Zosi powiedziałam, że przyjadę zawsze, gdy będę potrzebna. Czekam na telefon. Nie zadzwoniła. Przykre. Sięgam pamięcią wstecz i nie mogę sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek wyrządziła rodzinie mojego brata jakąś przykrość. Wręcz przeciwnie. Pomogłam Pawłowi znaleźć nieźle płatną pracę. Iwonie służyłam pomocą. Wspierałam, nie tylko słowem, gdy Bohdan leżał w Aninie w Klinice Kardiologii. Przy każdych odwiedzinach, jeszcze z Yetim, wsuwałam po cichutku jakieś pieniądze. Nie piszę o moich zasługach, żeby się chwalić, jaka to ja dobra. To było normalne postępowanie, pomóc rodzinie. Tak mnie wychowano. Dziel się z innymi tym, co masz. Kocham ich wszystkich. Nie jeżdżę nie tylko dlatego, że Zosia nie dzwoni. Ja to robię. 

Ale Bohdana już tam nie ma. Chociaż jest. 

Był dla mnie, jak drugi ojciec. Nie pozwoliłby powiedzieć Zosi, że pozbyłam się Adama, bo podobno miał kochankę. A takie słowa usłyszałam. Smutne. Zosia zawsze stwarzała wrażenie delikatnej, wrażliwej kobietki. Ale ta jej wrażliwość jest skierowana tylko na nią. Empatii za grosz. Płacz był i jest jej bronią.   Mocna z niej baba.


Podczas ostatniego mojego pobytu, gdy poprawiałam mu poduszkę, Boguś ostatni raz popatrzył na mnie przytomnie.

-  Joanka... siostrzyczka – powiedział z trudem, dotykając mojego policzka – przyjechałaś... pamiętaj... jesteś dobra... bądź szczęśliwa... jesteś tego warta.

Tak mówi miłość.





Copyright Ewa Malarska

Joluga - RÓŻE
(photo - www.talent.pl)

   
      

czwartek, 10 lipca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (30) - Rodzinny album














 STEFAN












Najstarszy z braci. Jedyny blondyn o niebieskich oczach z całej naszej piątki. Nie wiadomo, do kogo podobny. Mocny, małomówny. Ciepły. Takim go pamiętam. 
Skarcony przez tatę pamiętnym kablem od żelazka, ukończył szkołę i wyjechał do Stargardu Szczecińskiego, do wojska. Na dwa lata. Został w nim na dłużej. Oficer do spraw politycznych. Ku niezadowoleniu naszego taty. Co prawda, kabel tym razem nie został użyty, ale obydwaj prowadzili długie rozmowy. Bez awantur i podniesionych głosów. Bardzo pasował do jego sylwetki ten mundur z koalicyjką. Rzadko do nas przyjeżdżał. Podczas jednej z tych rzadkich wizyt oświadczył, że się żeni.

Pamiętam, że miał dziewczynę z Kazimierza Dolnego. Wysoka, ładna brunetka. Pokłócili się tam o coś. Ona czekała na niego, ale była zbyt dumna, żeby wyciągnąć pierwsza rękę do zgody. Jej mama wzięła zatem sprawę w swoje ręce i przyjechała do mojej mamy, żeby pomóc córce. Niestety, po drodze spotkała mnie, siedmiolatkę chyba. A ja, zapytana, co tam słychać nowego w rodzinie, co u Stefana, wyklepałam radośnie, że będzie wesele, bo Stefan się żeni. Usłyszawszy to, kobiecina zawróciła na pięcie i do spotkania na najwyższym, tajnym szczeblu nie doszło. A szkoda, może losy potoczyłyby się inaczej i Stefan byłby szczęśliwy z tą swoją Danusią.

Ożenił się z siedemnastolatką Julką. Ona radosna, roztrzepana, zakochana do wrzenia. Nie wiadomo, czego to zakochanie dotyczyło. Munduru czy Stefana. Zawsze była wrażliwa na szarżę. On, starszy o kilka ładnych lat, poważny, stroniący od rozrywek, których ona była spragniona. Niedobrana para. Ślub wzięli nocą w kościółku na wzgórzu w Puławach. Na zdjęciu on w mundurze, ona w garsonce z ciemnego materiału w białe paseczki. Tenis – taką nazwę miał ten materiał. Wiązanka z białych kalii budziła w mamie złe przeczucia. Ta cała konspiracja wzięła się ze statusu Stefana. Oficer polityczny WP musiał przynależeć do partii. A jej członkowie z założenia byli niewierzący. A już ślub kościelny!  Nie do pomyślenia.
Nic to nie dało. Znalazł się życzliwy i doniósł gdzie i komu trzeba. A może było to tajemnicą poliszynela? A może od dawna mieli go "na oku". W każdym bądź razie, Stefana wyrzucono z wojska i z partii. 
Pierwsza na świat przyszła Jola. Śliczna dziewuszka o pięknych oczach swojej matki. I mocnej budowie ojca. Już wtedy między Stefanem a Julką nie było najlepiej. Po kilku latach urodziła się Małgosia. A kilka miesięcy później Julka zmarła na raka tarczycy, osierociwszy kilkuletnią Jolę i niespełna roczną Małgosię. Miała tylko dwadzieścia sześć lat. Stefan przeprowadził się do nas, do Puław. Była to połowa lat sześćdziesiątych. Mama znowu miała dom pełen dzieci, łącznie ze mną, omc magister. Ale ja po roku wyszłam za mąż i wyjechałam. Stefan poznał rozwiedzioną kuzynkę żony Bohdana. Z dwójką dzieci. I pobrali się. Niestety, nowa żona, Teresa faworyzowała swoje potomstwo. Powstały konflikty. Plotka głosiła, że miała romans. I to z księdzem. Po kilku latach wzięli rozwód. Stefan z dziewczynkami wrócił do Stargardu Szczecińskiego i przy pomocy teściowej, matki Julki, odchował te swoje córeczki. 

Długo był samotny. Już, jako dojrzały mężczyzna po pięćdziesiątce, poznał Alę. Rozwódka z córeczką, młodsza od niego o prawie dwadzieścia lat. Ładna kobieta. Jola i Małgosia były już mężatkami. Zamieszkał z Alą. Bez formalności. Powiedział, że ją bardzo kocha, ale nie chce jej wiązać ze sobą. Bo jest taka młoda i może kogoś spotkać odpowiedniego wiekiem i wykształceniem – Ala miała stopień magistra – a wtedy on odejdzie. Byli razem cztery lata. Urodziła im się córeczka Ewa. Stefan zmarł w nocy na wylew i zawał jednocześnie. Miał pięćdziesiąt dziewięć lat. 

Ala nadal jest samotna. Jak twierdzi, nikt nie potrafi zastąpić jej Stefana. Byli tacy szczęśliwi.

Jak bardzo Stefan był szczęśliwy, przekonałam się na własne oczy. Wpadli do nas na chwilę, jadąc do mamy do Puław. Patrzyli na siebie tak pięknie. On odmłodniał. Wyprzystojniał. Poruszał się sprężyście. Żartował. A oczy miał  jasne, promienne.

Widocznie z nadmiaru szczęścia też można umrzeć...



Copyright Ewa Malarska

Joluga - RÓŻE
(photo - www.talent.pl)




CDN