BOHDAN
Niewysoki brunecik o uroku zniewalającym kobiety.
Nie spieszyło mu się do ożenku. Prowadził taki więcej rozrywkowy tryb życia. Wino,
kobiety i śpiew. Przy tym był cholerykiem. Zwykły awanturnik o ciepłym sercu.
Kpiarz. Z chochlikami w ciemnych oczach i z lekko falującymi włosami. Ukochany
synek mamy, zaraz po Alicji.
O zdecydowanie prawicowych poglądach.
Piszę o
jego poglądach, bo przypomniała mi się taka rodzinna opowiastka mamy. Otóż
Bohdan większą część obowiązkowej służby wojskowej spędził praktycznie w… areszcie. Tak odmienne miał poglądy od kadry oficerskiej na każdy temat. I nie
ukrywał ich a wręcz przeciwnie. Po czym lądował w aresztanckiej celi. Na pomoc wezwano
Stefana, bądź, co bądź oficera politycznego. Zastał swojego brata w celi, bez
paska, bez sznurowadeł w butach. Wysłuchał spokojnie, co ten miał mu do
powiedzenia. A nie było to ani lekkie ani przyjemne. I jak to Stefan,
przeczekał burzę a potem spędzili, wciąż w tej celi, z aresztantem Bohdanem
długie kilka godzin. Nigdy nie dowiedzieliśmy się ani od jednego, ani od
drugiego, co tam sobie powiedzieli i jakich argumentów musiał użyć Stefan, ale
Bohdan dalszą służbę w wojsku przeszedł bez większych zawirowań. Co nie znaczy,
że nie zdarzały się mniejsze:))
Zosię, swoją żonę, poznał tuż przed
trzydziestką. Jasna, drobna blondyneczka
o dużym biuście i ładnych nogach. Bardzo podobna do znanej wówczas
francuskiej aktorki Brigitte Bardot. Pielęgniarka. Mieszkała z matką w Kazimierzu
Dolnym i pracowała w szpitalu w Puławach. Ślub wzięli w Farze w Kazimierzu. Ja,
piętnastolatka z warkoczem, w pięknej sukieneczce z mieniącej się rdzawo tafty,
dziele Alicji, z napięciem czekałam na słowa przysięgi. Bohdan wciąż powtarzał,
że powie przy ołtarzu - i nie opuszczę
cię aż po ślubie – i stąd to napięcie. Niepotrzebnie. Wszystko odbyło się
zgodnie z regułami. Po roku urodziła się Iwonka. Śliczna dziewczynka o pięknych
ustach, jasnych włosach matki i ciemnych
oczach ojca. Dzisiaj mama studenta. Żyli sobie zgodnie, bez wzlotów i upadków.
Po dwunastu latach urodził się synek. Podobny do swojego dziadka, nieżyjącego
od dawna ojca Zosi. Blondynek o niebieskich oczach. Paweł. I on i jego siostra
są ładni, wysocy. Przystojni.
Dwa lata temu Bohdan i Zosia obchodzili złote
gody. Dzieciaki zorganizowały im przyjęcie połączone z mszą w tym samym
kościele, gdzie brali ślub. Znaczy, przyjęcie było w hotelowej restauracji. A
msza w kościele. Ksiądz nie zrozumiał do końca, że chodzi tylko o mszę i wyszło
powtórzenie przysięgi małżeńskiej. Patrzyłam na tego mojego Bogusia i straszne
przeczucie ścisnęło mi serce. Stanie się coś złego. Niedawno w Aninie przeszedł trwającą około dziesięciu godzin operację na
otwartym sercu. Łzy popłynęły mi z oczu. Spojrzałam na Olę, Iwonkę, Pawła.
Chyba takie same myśli przychodziły im do głowy. Dziewczyny płakały otwarcie.
Paweł miał spuszczoną głowę. Prosiłam Boga, żeby zachował mojego brata dla mnie
jeszcze trochę. Chociaż kilka lat. Iwona prosiła o to samo. A Ola płakała, bo również ogarnęły ją złe przeczucia. Skąd te przeczucia? Skąd to się wzięło w nas?
Niecały rok po tym przyjęciu, wspaniałym
zresztą, Boguś doznał wylewu. Jest i go nie ma zarazem. Żyje w swoim świecie. I
rozjaśnia się na widok Zosi. Tak naprawdę, poznaje tylko ją. Z początku
poznawał wszystkich.
Jerzy przychodzi codziennie. Paweł mieszka obok
i też jest u rodziców wracając z pracy i drugi raz wieczorem. Pomaga przy myciu i
przebieraniu. Rano przychodzi kobieta z MOPS-u. Myje go, przebiera, robi
zakupy, nawet odkurza mieszkanie. Iwona przyjeżdża z Warszawy. Wakacje spędza z
rodzicami. Ma dwa miesiące urlopu z racji swojego zawodu. Uczy w szkole języka
angielskiego. Ma jakieś inne, dodatkowe, ważne zajęcia w kuratorium. Wspólnie z
Pawłem kupili dla ojca takie specjalne łóżko. Za pomocą pilota można z tym łożem robić
różne cudeńka.
Od chwili tego wylewu, byłam u nich trzykrotnie,
po kilka dni. Pomagałam Zosi, jak mogłam. I chyba za bardzo wkroczyłam, przez
tą moją nadmierną chęć pomocy, na jej teren. Coś się popsuło. Przestałam
jeździć. Zosi powiedziałam, że przyjadę zawsze, gdy będę potrzebna. Czekam na
telefon. Nie zadzwoniła. Przykre. Sięgam pamięcią wstecz i nie mogę sobie
przypomnieć, żebym kiedykolwiek wyrządziła rodzinie mojego brata jakąś
przykrość. Wręcz przeciwnie. Pomogłam Pawłowi
znaleźć nieźle płatną pracę. Iwonie służyłam pomocą. Wspierałam, nie tylko
słowem, gdy Bohdan leżał w Aninie w Klinice Kardiologii. Przy każdych
odwiedzinach, jeszcze z Yetim, wsuwałam po cichutku jakieś pieniądze. Nie piszę o moich zasługach, żeby się chwalić, jaka to ja dobra. To było normalne
postępowanie, pomóc rodzinie. Tak mnie wychowano. Dziel się z innymi tym, co
masz. Kocham ich wszystkich. Nie jeżdżę
nie tylko dlatego, że Zosia nie dzwoni. Ja to robię.
Ale Bohdana już tam nie ma. Chociaż jest.
Ale Bohdana już tam nie ma. Chociaż jest.
Był dla mnie, jak drugi ojciec. Nie pozwoliłby powiedzieć Zosi, że pozbyłam się Adama, bo podobno miał kochankę. A takie słowa usłyszałam. Smutne. Zosia zawsze stwarzała wrażenie delikatnej, wrażliwej kobietki. Ale ta jej wrażliwość jest skierowana tylko na nią. Empatii za grosz. Płacz był i jest jej bronią. Mocna z niej baba.
Podczas ostatniego mojego pobytu, gdy
poprawiałam mu poduszkę, Boguś ostatni raz popatrzył na mnie przytomnie.
- Joanka...
siostrzyczka – powiedział z trudem, dotykając mojego policzka – przyjechałaś...
pamiętaj... jesteś dobra... bądź szczęśliwa... jesteś tego warta.
Tak mówi miłość.
Tak mówi miłość.
Copyright Ewa Malarska
Joluga - RÓŻE
(photo - www.talent.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz