Translate

piątek, 11 lipca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (31) - Rodzinny album















BOHDAN










Niewysoki brunecik o uroku zniewalającym kobiety. Nie spieszyło mu się do ożenku.  Prowadził taki więcej rozrywkowy tryb życia. Wino, kobiety i śpiew. Przy tym był cholerykiem. Zwykły awanturnik o ciepłym sercu. Kpiarz. Z chochlikami w ciemnych oczach i z lekko falującymi włosami. Ukochany synek mamy, zaraz po Alicji. 
O zdecydowanie prawicowych poglądach. 
Piszę o jego poglądach, bo przypomniała mi się taka rodzinna opowiastka mamy. Otóż Bohdan większą część obowiązkowej służby wojskowej spędził praktycznie w… areszcie. Tak odmienne miał poglądy od kadry oficerskiej na każdy temat. I nie ukrywał ich a wręcz przeciwnie. Po czym lądował w aresztanckiej celi. Na pomoc wezwano Stefana, bądź, co bądź oficera politycznego. Zastał swojego brata w celi, bez paska, bez sznurowadeł w butach. Wysłuchał spokojnie, co ten miał mu do powiedzenia. A nie było to ani lekkie ani przyjemne. I jak to Stefan, przeczekał burzę a potem spędzili, wciąż w tej celi, z aresztantem Bohdanem długie kilka godzin. Nigdy nie dowiedzieliśmy się ani od jednego, ani od drugiego, co tam sobie powiedzieli i jakich argumentów musiał użyć Stefan, ale Bohdan dalszą służbę w wojsku przeszedł bez większych zawirowań. Co nie znaczy, że nie zdarzały się mniejsze:))


Zosię, swoją żonę, poznał tuż przed trzydziestką. Jasna, drobna blondyneczka  o dużym biuście i ładnych nogach. Bardzo podobna do znanej wówczas francuskiej aktorki Brigitte Bardot. Pielęgniarka. Mieszkała z matką w Kazimierzu Dolnym i pracowała w szpitalu w Puławach. Ślub wzięli w Farze w Kazimierzu. Ja, piętnastolatka z warkoczem, w pięknej sukieneczce z mieniącej się rdzawo tafty, dziele Alicji, z napięciem czekałam na słowa przysięgi. Bohdan wciąż powtarzał, że powie przy ołtarzu  - i nie opuszczę cię aż po ślubie – i stąd to napięcie. Niepotrzebnie. Wszystko odbyło się zgodnie z regułami. Po roku urodziła się Iwonka. Śliczna dziewczynka o pięknych ustach,  jasnych włosach matki i ciemnych oczach ojca. Dzisiaj mama studenta. Żyli sobie zgodnie, bez wzlotów i upadków. Po dwunastu latach urodził się synek. Podobny do swojego dziadka, nieżyjącego od dawna ojca Zosi. Blondynek o niebieskich oczach. Paweł. I on i jego siostra są ładni, wysocy. Przystojni.


Dwa lata temu Bohdan i Zosia obchodzili złote gody. Dzieciaki zorganizowały im przyjęcie połączone z mszą w tym samym kościele, gdzie brali ślub. Znaczy, przyjęcie było w hotelowej restauracji. A msza w kościele. Ksiądz nie zrozumiał do końca, że chodzi tylko o mszę i wyszło powtórzenie przysięgi małżeńskiej. Patrzyłam na tego mojego Bogusia i straszne przeczucie ścisnęło mi serce. Stanie się coś złego. Niedawno w Aninie przeszedł trwającą około dziesięciu godzin operację na otwartym sercu. Łzy popłynęły mi z oczu. Spojrzałam na Olę, Iwonkę, Pawła. Chyba takie same myśli przychodziły im do głowy. Dziewczyny płakały otwarcie. Paweł miał spuszczoną głowę. Prosiłam Boga, żeby zachował mojego brata dla mnie jeszcze trochę. Chociaż kilka lat. Iwona prosiła o to samo. A Ola płakała, bo również ogarnęły ją złe przeczucia. Skąd te przeczucia? Skąd to się wzięło w nas?


Niecały rok po tym przyjęciu, wspaniałym zresztą, Boguś doznał wylewu. Jest i go nie ma zarazem. Żyje w swoim świecie. I rozjaśnia się na widok Zosi. Tak naprawdę, poznaje tylko ją. Z początku poznawał wszystkich. 

Jerzy przychodzi codziennie. Paweł mieszka obok i też jest u rodziców wracając z pracy i drugi raz wieczorem. Pomaga przy myciu i przebieraniu. Rano przychodzi kobieta z MOPS-u. Myje go, przebiera, robi zakupy, nawet odkurza mieszkanie. Iwona przyjeżdża z Warszawy. Wakacje spędza z rodzicami. Ma dwa miesiące urlopu z racji swojego zawodu. Uczy w szkole języka angielskiego. Ma jakieś inne, dodatkowe, ważne zajęcia w kuratorium. Wspólnie z Pawłem kupili dla ojca takie specjalne łóżko. Za pomocą pilota można z tym łożem robić różne cudeńka.



Od chwili tego wylewu, byłam u nich trzykrotnie, po kilka dni. Pomagałam Zosi, jak mogłam. I chyba za bardzo wkroczyłam, przez tą moją nadmierną chęć pomocy, na jej teren. Coś się popsuło. Przestałam jeździć. Zosi powiedziałam, że przyjadę zawsze, gdy będę potrzebna. Czekam na telefon. Nie zadzwoniła. Przykre. Sięgam pamięcią wstecz i nie mogę sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek wyrządziła rodzinie mojego brata jakąś przykrość. Wręcz przeciwnie. Pomogłam Pawłowi znaleźć nieźle płatną pracę. Iwonie służyłam pomocą. Wspierałam, nie tylko słowem, gdy Bohdan leżał w Aninie w Klinice Kardiologii. Przy każdych odwiedzinach, jeszcze z Yetim, wsuwałam po cichutku jakieś pieniądze. Nie piszę o moich zasługach, żeby się chwalić, jaka to ja dobra. To było normalne postępowanie, pomóc rodzinie. Tak mnie wychowano. Dziel się z innymi tym, co masz. Kocham ich wszystkich. Nie jeżdżę nie tylko dlatego, że Zosia nie dzwoni. Ja to robię. 

Ale Bohdana już tam nie ma. Chociaż jest. 

Był dla mnie, jak drugi ojciec. Nie pozwoliłby powiedzieć Zosi, że pozbyłam się Adama, bo podobno miał kochankę. A takie słowa usłyszałam. Smutne. Zosia zawsze stwarzała wrażenie delikatnej, wrażliwej kobietki. Ale ta jej wrażliwość jest skierowana tylko na nią. Empatii za grosz. Płacz był i jest jej bronią.   Mocna z niej baba.


Podczas ostatniego mojego pobytu, gdy poprawiałam mu poduszkę, Boguś ostatni raz popatrzył na mnie przytomnie.

-  Joanka... siostrzyczka – powiedział z trudem, dotykając mojego policzka – przyjechałaś... pamiętaj... jesteś dobra... bądź szczęśliwa... jesteś tego warta.

Tak mówi miłość.





Copyright Ewa Malarska

Joluga - RÓŻE
(photo - www.talent.pl)

   
      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz