Niedziela. Zalany słońcem taras.
Miękko wyściełane fotele. Ola powoli odwróciła głowę w jej stronę.
Odstawiła na niski stoliczek kieliszek z winem i przeczesując palcami
czarne, gęste włosy, spojrzała niespokojnie. Jaka ona jest piękna, ta
moja córeczka – pomyślała.
Urodę odziedziczyła po babciach. Obie były bardzo ładnymi kobietami. Oleńka wzięła od nich to, co miały najpiękniejsze. Po niej
odziedziczyła kształt i wyraz oczu.
- Mamiku, dlaczego tak mówisz? - pytała z troską w głosie.
- Przemijanie – odpowiedziała zamyślona.
- Nie rozumiem... – Oleńka zawiesiła głos.
- Zrozumiesz za kilka lat – westchnęła.
O czym miała powiedzieć własnej córce? Że stanęła dziś nago przed lustrem w pełnym świetle dnia i przeraziła się? Nie, to nie przerażenie. Raczej smutek. Smutek przemijania. Znikała gładka skóra. Wciąż pełne piersi, jeszcze przewężenie w talii, okrągłe biodra, pełne – zbyt pełne – uda. Nadal smukłe łydki, szczupłe kostki i stopy. Ale gdzieś podziała się świeżość. Że dostrzegła nagle, co prawda nieznaczne jeszcze, ale już widoczne przebarwienia? I że pierwszy raz zadała sobie pytanie – ile lat jeszcze przede mną? I co z tego, że mam oczy młodej kobiety? Że nawet zmarszczki nie odcisnęły zbyt wyraźnie swojego piętna. Zasługa genów i regularnych wizyt u kosmetyczki.
Wchodząc do salonu, doszła do wniosku, że przemijanie ma też swoje dobre strony. Od jej rozwodu z Yetim, Święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy przygotowuje Ola. I robi to świetnie – od potraw po nakrycie stołu. A ona tylko pomaga.
- O, jaka miła niespodzianka – uśmiechnęły się obie.
Pośrodku świeżo nakrytego stołu pyszniła się kolorami kiwi, mandarynek, ananasa, oblana czekoladą pascha. Dekoracja była dziełem rączek Olgi-nie-Oleńki.
- Siadajcie dziewczyny, kawa zaparzona, już podaję – uśmiech w głosie.
Marek. Od dziesięciu lat mąż Oli. Wciąż, jak student, zakochany w swojej żonie. I za to zakochanie, za szczęście w oczach córki, tak go polubiła.
- Kremóweczko, tato, prosimy do stołu – zawołała Oleńka w głąb domu.
- Już idziemy. Młoda pokazywała mi porządki w swoim pokoju – Yeti schodził po schodach. Przed nim, trzymając się poręczy, podskakiwała na jednej nodze Olga. Taką miała technikę schodzenia.
Z rzednącymi, białymi jak mleko włosami, obwisłą dolną wargą, wyraźnie zarysowanym brzuchem, wyglądał jak stary satyr. Obleśnie – pomyślała. A może zawsze taki był? Tylko ja nie widziałam?
- Ślicznie wyglądasz – powiedział, uśmiechając się przymilnie.
Już po raz drugi dzisiaj. Nie mówił tego nigdy przez całe ich życie. Nie potrafił wydusić z siebie miłych słów, nawet w czasach świetlistych cieni. Z jednym wyjątkiem, gdy miał na myśli korzystne załatwienie sprawy. Czyżby planował powrót?
Ola spojrzała pytająco. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Powiem ci później – powiedziała półgłosem.
- Dowiem się, co później? - zainteresował się Marek.
Pytał żonę, wciąż trochę zazdrosny o ich sposób porozumiewania się bez słów.
- Takie tam, babskie sprawy – cmoknięcie w policzek.
- Babciu, dziadku, widzieliście, że znałam odpowiedzi na wszystkie pytania księdza? – świergot młodej.
- Oczywiście, skarabeuszku mały - odpowiedź padła jednocześnie - jesteśmy z ciebie bardzo, bardzo dumni.
Olga w tym roku przystępuje do Pierwszej Komunii. Jest tym ogromnie przejęta. Rodzice zostali zmuszeni do obowiązkowego uczestnictwa w niedzielnych mszach, a w tę niedzielę, na prośbę młodej, nawet dziadkowie musieli się pofatygować.
W kościele słuchała z dumą, jak młoda poprawnie odpowiada na wszystkie pytania. Kościół był pełen ludzi. Dzieci siedziały w pierwszych ławkach, blisko ołtarza. A oni stali tuż przy drzwiach.
Do kościoła zaglądała z rzadka i tylko wtedy, gdy było tam pusto. Lubiła ciszę, chłód kamienia i zapach kadzidła. Obecność tłumu przeszkadzała jej w skupieniu. Aleksandra przejęła ten zwyczaj.
Patrzyła na modlący się, śpiewający tłum. Ilu z nich tak naprawdę czuje i myśli? A ilu mechanicznie powtarza za księdzem? Nazywała to klepaniem modlitw.
Pamięta rozmowę ze swoją przyjaciółką od czasów piaskownicy. Po wyjściu z filmu Pasja. Prawniczka, gorliwa katoliczka, uczestnicząca w mszach każdej niedzieli.
- Wiesz, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak On strasznie cierpiał, jak był upokarzany i poniżany, co czuł – mówiła, ocierając łzy - i po raz pierwszy dotarło do mnie, co czuła Jego Matka. Przecież ja też mam dzieci, a nie zdawałam sobie z tego sprawy. Przecież nie jestem głupia baba. Chodzę do kościoła - zamilkła na chwilę - no właśnie, może ja tylko chodzę, odbębniam obowiązek, a myślami jestem przy niedzielnym obiedzie?
Z zadumy wyrwało ją pytanie, skierowane przez księdza do dzieciaków, o symbol Wielkiej Nocy.
- Krzyż – padła odpowiedź.
- A co jeszcze wisi na krzyżu? - zapytał.
Dzieciaki rozmyślały głęboko nad odpowiedzią. Nawet Olgunia milczała. Domyślała się, dlaczego.
- Chyba chodzi mu o Jezusa, ale sądziłam, że Jezus to KTOŚ a nie „coś” – szepnęła do ucha córki. Ola opuściła głowę i zakryła twarz dłońmi. Jej plecy zadrżały.
- Uraziłam cię - zapytała szeptem, trochę dziwiąc się tak uczuciowej reakcji - płaczesz, córeńko?
- Mamo, jesteś niemożliwa - odszepnęła - dostałam ataku śmiechu i muszę to jakoś ukryć.
Tymczasem przy ołtarzu padła odpowiedź.
- Stuła – oczywiście Olga-nie-Oleńka.
Uczucie przemijania, pogodnego smuteczku, ogarnęło ją ponownie po powrocie do czystego, pachnącego lawendą mieszkania. Westchnęła, układając w wazonie kwitnące gałązki. Wyszła na balkon. Dziesiąte piętro. Zapadał zmierzch. Jak to śpiewała Edyta Geppert - włosy jej porwał wiatr, dziesięć pięter i ciemność...
Chyba się przejadłam i głupoty jakieś przychodzą mi do głowy, pomyślała. Włączyła płytę. Perliście rozsypały się dźwięki mazurków Chopina. Wahadło zegara odmierzało rytmicznie czas. Tik-tak. Tik-tak. Gipsowe anioły przesyłały zamyślone uśmiechy. Puszysty, czarno-biały kłębuszek, układał się na kolanach, pomrukując przyjaźnie. Sięgnęła po książkę. Zaczytała się w losach bohaterów, gdy zadzwonił telefon. Kto to o tej porze, pomyślała zirytowana.
- Dobry wieczór – znajomy głos – przepraszam, że dzwonię tak późno, ale pomyślałem, że muszę ci powiedzieć jeszcze dzisiaj, chociaż to na razie nic pewnego, ale…
- Krzysiu, cieszę się, że dzwonisz – wpadła mu słowo – tylko nie podnoś mi ciśnienia, możesz mówić jaśniej?
- Już mówię – roześmiał się – otóż jedna moja znajoma redaktorka przeczytała twoją, jak ją nazywasz, pisaninę i wyobraź sobie, orzekła, że to jest niezłe. Jak już powiedziałem - to jeszcze nic pewnego, w każdym bądź razie, tak czy siak, wzięła twój numer telefonu. Ma tam jakieś uwagi, ale dodała, że po wprowadzeniu poprawek, może coś z tego być. Co ty na to?
- Co ja na to? – uśmiechnęła się – Jak na lato! Kochany jesteś. Zaskoczyłeś mnie. Jasne, że się cieszę.
- Możesz powtórzyć, że jaki jestem? – zapytał z uśmiechem w głosie – I czy pamiętasz, że jesteśmy umówieni na jutro?
- Pamiętam, pamiętam - odpowiedziała - jesteś kochany, jutro powtórzę jeszcze raz. Pa!
Rozbudzona rozmową kotka zeskoczyła z kolan. Przeciągnęła się. Ziewnęła. Popatrzyła wymownie i z godnością pomaszerowała do sypialni. Na progu odwróciła się i miauknęła ponaglająco.
Dobrze, dobrze – podrapała sierściuszka za uszkami – wskakuj na kołdrę, zaraz przyjdę.
Copyright Ewa Malarska
Photo 1
Henry Asencio - BLISS
(www.shafferfineart.com)
Photo 2
Maria Roszkzowska - WIOSENNY BUKIET
(www.touchofart.eu)
- Mamiku, dlaczego tak mówisz? - pytała z troską w głosie.
- Przemijanie – odpowiedziała zamyślona.
- Nie rozumiem... – Oleńka zawiesiła głos.
- Zrozumiesz za kilka lat – westchnęła.
O czym miała powiedzieć własnej córce? Że stanęła dziś nago przed lustrem w pełnym świetle dnia i przeraziła się? Nie, to nie przerażenie. Raczej smutek. Smutek przemijania. Znikała gładka skóra. Wciąż pełne piersi, jeszcze przewężenie w talii, okrągłe biodra, pełne – zbyt pełne – uda. Nadal smukłe łydki, szczupłe kostki i stopy. Ale gdzieś podziała się świeżość. Że dostrzegła nagle, co prawda nieznaczne jeszcze, ale już widoczne przebarwienia? I że pierwszy raz zadała sobie pytanie – ile lat jeszcze przede mną? I co z tego, że mam oczy młodej kobiety? Że nawet zmarszczki nie odcisnęły zbyt wyraźnie swojego piętna. Zasługa genów i regularnych wizyt u kosmetyczki.
Wchodząc do salonu, doszła do wniosku, że przemijanie ma też swoje dobre strony. Od jej rozwodu z Yetim, Święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy przygotowuje Ola. I robi to świetnie – od potraw po nakrycie stołu. A ona tylko pomaga.
- O, jaka miła niespodzianka – uśmiechnęły się obie.
Pośrodku świeżo nakrytego stołu pyszniła się kolorami kiwi, mandarynek, ananasa, oblana czekoladą pascha. Dekoracja była dziełem rączek Olgi-nie-Oleńki.
- Siadajcie dziewczyny, kawa zaparzona, już podaję – uśmiech w głosie.
Marek. Od dziesięciu lat mąż Oli. Wciąż, jak student, zakochany w swojej żonie. I za to zakochanie, za szczęście w oczach córki, tak go polubiła.
- Kremóweczko, tato, prosimy do stołu – zawołała Oleńka w głąb domu.
- Już idziemy. Młoda pokazywała mi porządki w swoim pokoju – Yeti schodził po schodach. Przed nim, trzymając się poręczy, podskakiwała na jednej nodze Olga. Taką miała technikę schodzenia.
Z rzednącymi, białymi jak mleko włosami, obwisłą dolną wargą, wyraźnie zarysowanym brzuchem, wyglądał jak stary satyr. Obleśnie – pomyślała. A może zawsze taki był? Tylko ja nie widziałam?
- Ślicznie wyglądasz – powiedział, uśmiechając się przymilnie.
Już po raz drugi dzisiaj. Nie mówił tego nigdy przez całe ich życie. Nie potrafił wydusić z siebie miłych słów, nawet w czasach świetlistych cieni. Z jednym wyjątkiem, gdy miał na myśli korzystne załatwienie sprawy. Czyżby planował powrót?
Ola spojrzała pytająco. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Powiem ci później – powiedziała półgłosem.
- Dowiem się, co później? - zainteresował się Marek.
Pytał żonę, wciąż trochę zazdrosny o ich sposób porozumiewania się bez słów.
- Takie tam, babskie sprawy – cmoknięcie w policzek.
- Babciu, dziadku, widzieliście, że znałam odpowiedzi na wszystkie pytania księdza? – świergot młodej.
- Oczywiście, skarabeuszku mały - odpowiedź padła jednocześnie - jesteśmy z ciebie bardzo, bardzo dumni.
Olga w tym roku przystępuje do Pierwszej Komunii. Jest tym ogromnie przejęta. Rodzice zostali zmuszeni do obowiązkowego uczestnictwa w niedzielnych mszach, a w tę niedzielę, na prośbę młodej, nawet dziadkowie musieli się pofatygować.
W kościele słuchała z dumą, jak młoda poprawnie odpowiada na wszystkie pytania. Kościół był pełen ludzi. Dzieci siedziały w pierwszych ławkach, blisko ołtarza. A oni stali tuż przy drzwiach.
Do kościoła zaglądała z rzadka i tylko wtedy, gdy było tam pusto. Lubiła ciszę, chłód kamienia i zapach kadzidła. Obecność tłumu przeszkadzała jej w skupieniu. Aleksandra przejęła ten zwyczaj.
Patrzyła na modlący się, śpiewający tłum. Ilu z nich tak naprawdę czuje i myśli? A ilu mechanicznie powtarza za księdzem? Nazywała to klepaniem modlitw.
Pamięta rozmowę ze swoją przyjaciółką od czasów piaskownicy. Po wyjściu z filmu Pasja. Prawniczka, gorliwa katoliczka, uczestnicząca w mszach każdej niedzieli.
- Wiesz, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak On strasznie cierpiał, jak był upokarzany i poniżany, co czuł – mówiła, ocierając łzy - i po raz pierwszy dotarło do mnie, co czuła Jego Matka. Przecież ja też mam dzieci, a nie zdawałam sobie z tego sprawy. Przecież nie jestem głupia baba. Chodzę do kościoła - zamilkła na chwilę - no właśnie, może ja tylko chodzę, odbębniam obowiązek, a myślami jestem przy niedzielnym obiedzie?
Z zadumy wyrwało ją pytanie, skierowane przez księdza do dzieciaków, o symbol Wielkiej Nocy.
- Krzyż – padła odpowiedź.
- A co jeszcze wisi na krzyżu? - zapytał.
Dzieciaki rozmyślały głęboko nad odpowiedzią. Nawet Olgunia milczała. Domyślała się, dlaczego.
- Chyba chodzi mu o Jezusa, ale sądziłam, że Jezus to KTOŚ a nie „coś” – szepnęła do ucha córki. Ola opuściła głowę i zakryła twarz dłońmi. Jej plecy zadrżały.
- Uraziłam cię - zapytała szeptem, trochę dziwiąc się tak uczuciowej reakcji - płaczesz, córeńko?
- Mamo, jesteś niemożliwa - odszepnęła - dostałam ataku śmiechu i muszę to jakoś ukryć.
Tymczasem przy ołtarzu padła odpowiedź.
- Stuła – oczywiście Olga-nie-Oleńka.
Uczucie przemijania, pogodnego smuteczku, ogarnęło ją ponownie po powrocie do czystego, pachnącego lawendą mieszkania. Westchnęła, układając w wazonie kwitnące gałązki. Wyszła na balkon. Dziesiąte piętro. Zapadał zmierzch. Jak to śpiewała Edyta Geppert - włosy jej porwał wiatr, dziesięć pięter i ciemność...
Chyba się przejadłam i głupoty jakieś przychodzą mi do głowy, pomyślała. Włączyła płytę. Perliście rozsypały się dźwięki mazurków Chopina. Wahadło zegara odmierzało rytmicznie czas. Tik-tak. Tik-tak. Gipsowe anioły przesyłały zamyślone uśmiechy. Puszysty, czarno-biały kłębuszek, układał się na kolanach, pomrukując przyjaźnie. Sięgnęła po książkę. Zaczytała się w losach bohaterów, gdy zadzwonił telefon. Kto to o tej porze, pomyślała zirytowana.
- Dobry wieczór – znajomy głos – przepraszam, że dzwonię tak późno, ale pomyślałem, że muszę ci powiedzieć jeszcze dzisiaj, chociaż to na razie nic pewnego, ale…
- Krzysiu, cieszę się, że dzwonisz – wpadła mu słowo – tylko nie podnoś mi ciśnienia, możesz mówić jaśniej?
- Już mówię – roześmiał się – otóż jedna moja znajoma redaktorka przeczytała twoją, jak ją nazywasz, pisaninę i wyobraź sobie, orzekła, że to jest niezłe. Jak już powiedziałem - to jeszcze nic pewnego, w każdym bądź razie, tak czy siak, wzięła twój numer telefonu. Ma tam jakieś uwagi, ale dodała, że po wprowadzeniu poprawek, może coś z tego być. Co ty na to?
- Co ja na to? – uśmiechnęła się – Jak na lato! Kochany jesteś. Zaskoczyłeś mnie. Jasne, że się cieszę.
- Możesz powtórzyć, że jaki jestem? – zapytał z uśmiechem w głosie – I czy pamiętasz, że jesteśmy umówieni na jutro?
- Pamiętam, pamiętam - odpowiedziała - jesteś kochany, jutro powtórzę jeszcze raz. Pa!
Rozbudzona rozmową kotka zeskoczyła z kolan. Przeciągnęła się. Ziewnęła. Popatrzyła wymownie i z godnością pomaszerowała do sypialni. Na progu odwróciła się i miauknęła ponaglająco.
Dobrze, dobrze – podrapała sierściuszka za uszkami – wskakuj na kołdrę, zaraz przyjdę.
Copyright Ewa Malarska
Photo 1
Henry Asencio - BLISS
(www.shafferfineart.com)
Photo 2
Maria Roszkzowska - WIOSENNY BUKIET
(www.touchofart.eu)
KONIEC
_______________
Wszelka zbieżność imion i nazwisk oraz ewentualne podobieństwa do osób, nazw, zdarzeń, miejsc, sytuacji są przypadkowe i niezamierzone. Wszystko, co zostało opisane w Zapiskach, Kartkach i Kadrach, poza realiami czasów, w których przyszło żyć bohaterce, jest fikcją literacką i wytworem mojej wyobraźni.
Ewa Malarska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz