Translate

poniedziałek, 21 lipca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (36) - Wiosenny dzień







- Wszystko, o czym marzyłam, przyszło do mnie za późno – powiedziała, przerywając leniwą ciszę. 
Niedziela. Zalany słońcem taras. Miękko wyściełane fotele. Ola powoli odwróciła głowę w jej stronę. Odstawiła na niski stoliczek kieliszek z winem i przeczesując palcami czarne, gęste włosy, spojrzała niespokojnie. Jaka ona jest piękna, ta moja córeczka – pomyślała. Urodę odziedziczyła po babciach. Obie były bardzo ładnymi kobietami. Oleńka wzięła od nich to, co miały najpiękniejsze. Po niej odziedziczyła kształt i wyraz oczu. 
-  Mamiku, dlaczego tak mówisz? - pytała z troską w głosie.
-  Przemijanie – odpowiedziała zamyślona.
-  Nie rozumiem...  – Oleńka zawiesiła głos.
-  Zrozumiesz za kilka lat – westchnęła.
O czym miała powiedzieć własnej córce? Że stanęła dziś nago przed lustrem w pełnym świetle dnia i przeraziła się? Nie, to nie przerażenie. Raczej smutek. Smutek przemijania. Znikała gładka skóra. Wciąż pełne piersi, jeszcze przewężenie w talii, okrągłe biodra, pełne – zbyt pełne – uda. Nadal smukłe łydki, szczupłe kostki i stopy. Ale gdzieś podziała się świeżość. Że dostrzegła nagle, co prawda nieznaczne jeszcze, ale już widoczne przebarwienia? I że pierwszy raz zadała sobie pytanie – ile lat jeszcze przede mną? I co z tego, że mam oczy młodej kobiety? Że nawet zmarszczki nie odcisnęły zbyt wyraźnie swojego piętna. Zasługa genów i regularnych wizyt u kosmetyczki.

Wchodząc do salonu, doszła do wniosku, że przemijanie ma też swoje dobre strony. Od jej rozwodu z Yetim, Święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy przygotowuje Ola. I robi to świetnie – od potraw po nakrycie stołu. A ona tylko pomaga.
-  O, jaka miła niespodzianka – uśmiechnęły się obie.
Pośrodku świeżo nakrytego stołu pyszniła się kolorami kiwi, mandarynek, ananasa, oblana czekoladą pascha. Dekoracja była dziełem rączek Olgi-nie-Oleńki.
-  Siadajcie dziewczyny, kawa zaparzona, już podaję – uśmiech w głosie.
Marek. Od dziesięciu lat mąż Oli. Wciąż, jak student, zakochany w swojej żonie. I za to zakochanie, za szczęście w oczach córki, tak go polubiła.
-  Kremóweczko, tato, prosimy do stołu – zawołała Oleńka w głąb domu.
- Już idziemy. Młoda pokazywała mi porządki w swoim pokoju – Yeti schodził po schodach. Przed nim, trzymając się poręczy, podskakiwała na jednej nodze Olga. Taką miała technikę schodzenia. 

Z rzednącymi, białymi jak mleko włosami, obwisłą dolną wargą, wyraźnie zarysowanym brzuchem, wyglądał jak stary satyr. Obleśnie – pomyślała. A może zawsze taki był? Tylko ja nie widziałam?
-  Ślicznie wyglądasz – powiedział, uśmiechając się przymilnie.
Już po raz drugi dzisiaj. Nie mówił tego nigdy przez całe ich życie. Nie potrafił wydusić z siebie miłych słów, nawet w czasach świetlistych cieni. Z jednym wyjątkiem, gdy miał na myśli korzystne załatwienie sprawy. Czyżby planował powrót? 

Ola spojrzała pytająco. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
-  Powiem ci później – powiedziała półgłosem.
-  Dowiem się, co później? -  zainteresował się Marek.
Pytał żonę, wciąż trochę zazdrosny o ich sposób porozumiewania się bez słów.
-  Takie tam, babskie sprawy – cmoknięcie w policzek.
-  Babciu, dziadku, widzieliście, że znałam odpowiedzi na wszystkie pytania księdza? – świergot młodej.
-  Oczywiście, skarabeuszku mały -  odpowiedź padła jednocześnie - jesteśmy z ciebie bardzo, bardzo dumni.

Olga w tym roku przystępuje do Pierwszej Komunii. Jest tym ogromnie przejęta. Rodzice zostali zmuszeni do obowiązkowego uczestnictwa w niedzielnych mszach, a w tę niedzielę, na prośbę młodej, nawet dziadkowie musieli się pofatygować.
W kościele słuchała z dumą, jak młoda poprawnie odpowiada na wszystkie pytania. Kościół był pełen ludzi. Dzieci siedziały w pierwszych ławkach, blisko ołtarza. A oni stali tuż przy drzwiach. 

Do kościoła zaglądała z rzadka i tylko wtedy, gdy było tam pusto. Lubiła ciszę, chłód kamienia i zapach kadzidła. Obecność tłumu przeszkadzała jej w skupieniu. Aleksandra przejęła ten zwyczaj.
Patrzyła na modlący się, śpiewający tłum. Ilu z nich tak naprawdę czuje i myśli? A ilu mechanicznie powtarza za księdzem? Nazywała to klepaniem modlitw.
Pamięta rozmowę ze swoją przyjaciółką od czasów piaskownicy. Po wyjściu z filmu Pasja. Prawniczka, gorliwa katoliczka, uczestnicząca w mszach każdej niedzieli.
- Wiesz, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak On strasznie cierpiał, jak był upokarzany i poniżany, co czuł – mówiła, ocierając łzy - i po raz pierwszy dotarło do mnie, co czuła Jego Matka. Przecież ja też mam dzieci, a nie zdawałam sobie z tego sprawy. Przecież nie jestem głupia baba. Chodzę do kościoła - zamilkła na chwilę - no właśnie, może ja tylko chodzę, odbębniam obowiązek, a myślami jestem przy niedzielnym obiedzie?

Z zadumy wyrwało ją pytanie, skierowane przez księdza do dzieciaków, o symbol Wielkiej Nocy.
-  Krzyż – padła odpowiedź.
-  A co jeszcze wisi na krzyżu? - zapytał.
Dzieciaki rozmyślały głęboko nad odpowiedzią. Nawet Olgunia milczała. Domyślała się, dlaczego.
-  Chyba chodzi mu o Jezusa, ale sądziłam, że Jezus to KTOŚ a nie „coś” – szepnęła do ucha córki. Ola opuściła głowę i zakryła twarz dłońmi. Jej plecy zadrżały.
- Uraziłam cię - zapytała szeptem, trochę dziwiąc się tak uczuciowej reakcji -  płaczesz, córeńko?
-  Mamo, jesteś niemożliwa -  odszepnęła - dostałam ataku śmiechu i muszę to jakoś ukryć.
Tymczasem przy ołtarzu padła odpowiedź.
-  Stuła – oczywiście Olga-nie-Oleńka.

 


Uczucie przemijania, pogodnego smuteczku, ogarnęło ją ponownie po powrocie do czystego, pachnącego lawendą mieszkania. Westchnęła, układając w wazonie kwitnące gałązki. Wyszła na balkon. Dziesiąte piętro. Zapadał zmierzch. Jak to śpiewała Edyta Geppert - włosy jej porwał wiatr, dziesięć pięter i ciemność...
Chyba się przejadłam i głupoty jakieś przychodzą mi do głowy, pomyślała. Włączyła płytę. Perliście rozsypały się dźwięki mazurków Chopina. Wahadło zegara odmierzało rytmicznie czas. Tik-tak. Tik-tak. Gipsowe anioły przesyłały zamyślone uśmiechy. Puszysty, czarno-biały kłębuszek, układał się na kolanach, pomrukując przyjaźnie. Sięgnęła po książkę. Zaczytała się w losach bohaterów, gdy zadzwonił telefon. Kto to o tej porze,  pomyślała zirytowana.
-  Dobry wieczór – znajomy głos –  przepraszam, że dzwonię tak późno, ale pomyślałem, że muszę ci powiedzieć jeszcze dzisiaj, chociaż to na razie nic pewnego, ale…
-  Krzysiu, cieszę się, że dzwonisz – wpadła mu słowo – tylko nie podnoś mi ciśnienia, możesz mówić jaśniej?
- Już mówię – roześmiał się – otóż jedna moja znajoma redaktorka przeczytała twoją, jak ją nazywasz, pisaninę i wyobraź sobie, orzekła, że to jest niezłe. Jak już powiedziałem - to jeszcze nic pewnego, w każdym bądź razie, tak czy siak, wzięła twój numer telefonu. Ma tam jakieś uwagi, ale dodała, że po wprowadzeniu poprawek, może coś z tego być. Co ty na to?
-  Co ja na to? – uśmiechnęła się – Jak na lato! Kochany
jesteś. Zaskoczyłeś mnie. Jasne, że się cieszę.
- Możesz powtórzyć, że jaki jestem? – zapytał z uśmiechem w głosie – I czy pamiętasz, że jesteśmy umówieni na jutro?
- Pamiętam, pamiętam - odpowiedziała - jesteś kochany,
jutro powtórzę jeszcze raz. Pa!

Rozbudzona rozmową kotka zeskoczyła z kolan. Przeciągnęła się. Ziewnęła. Popatrzyła wymownie i z godnością pomaszerowała do sypialni. Na progu odwróciła się i miauknęła ponaglająco.
Dobrze, dobrze – podrapała sierściuszka za uszkami – wskakuj na kołdrę, zaraz przyjdę.





Copyright Ewa Malarska

Photo 1
Henry Asencio  -  BLISS
(www.shafferfineart.com)

Photo 2
Maria Roszkzowska - WIOSENNY BUKIET
(www.touchofart.eu)



 

KONIEC



_______________

Wszelka zbieżność imion i nazwisk oraz ewentualne podobieństwa do osób, nazw, zdarzeń, miejsc, sytuacji są przypadkowe i niezamierzone. Wszystko, co zostało opisane w Zapiskach, Kartkach i Kadrach, poza realiami czasów, w których przyszło żyć bohaterce, jest fikcją literacką i wytworem mojej wyobraźni.
Ewa Malarska 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz