Translate

środa, 16 lipca 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (34) - Druga strona albumu/II










 



RODZINKA
YETIEGO











Teraz trochę poopowiadam o ciotce Halince, siostrze mamy Yetiego. Hmm… ciekawa postać. Pozornie przyjazna całemu światu, uśmiechnięta podpora całej rodzinki. Właśnie… rodzinki.  Przekonana, że ja też należę do tej rodzinki, bardzo ją polubiłam, sądząc, że mnie też podeprze w ciężkich chwilach. Nic bardziej mylnego. O ile w chwili życiowego zakrętu Tosi, stanęła mocno i zdecydowanie po jej stronie w perturbacjach z niewiernym mężem, o tyle nie zajęła żadnego konkretnego stanowiska w kwestii niewierności Yetiego. Ba! Nie usłyszał od niej jednego potępiającego jego poczynania słowa. Jak ją znam, co najwyżej powiedziała mu, żeby robił to dyskretniej.  Ale ta wiedza przyszła do mnie bardzo późno, równocześnie z uświadomieniem – po jej kilku nieopatrznych słowach – że to ona była pomysłodawczynią mojego wyjazdu z Oleńką do Puław. Wicie-rozumicie, żeby Yeti mógł skończyć szkołę a nie pomagać w trudach odchowania niemowlaka, czyli jego własnej córki. Generalnie zawsze krytykowała nowych członków rodziny, wynosząc pod niebiosa zalety ich połówek. A poza tym, była uśmiechniętą, ładną, pełną apetytu na życie, energiczną kobietą, ciut egoistycznie stawiająca siebie na pierwszym miejscu.

Ten typ tak miał.



sierpień, 2012

Może to i dobrze? Ja tak nie potrafiłam. Ale i tak w opinii rodzinki Yetiego byłam głupią Ewcią. Nawet nie walczyłam z tym, ale to chyba już napisałam w którejś z poprzednich części?




Męża Halinka miała cichego, szczuplutkiego, wpatrzonego w nią, jak w obraz. Nawet, jak zaczęła tyć a był to proces postępujący, dla Zbyszka pozostała wciąż piękna. I mądra.
Przez długie lata babcia Stefania, mieszkająca z Halinką, Zbyszkiem i ich córeczką Grażynką, prowadziła dom, zajmowała się małą. Zbyszek pracował od jedenastej do dziewiętnastej, Halinka od ósmej do piętnastej, ale w domu zjawiała się na pół godziny przed przyjściem męża i opasana czystym fartuszkiem, podawała mu z uśmiechem obiad, ugotowany przez jego teściową. Stefania odeszła na zawsze wkrótce po naszym ślubie i na Halę spadły obowiązki prowadzenia domu. Dobrze, że zapamiętała babciny przepis na pieczoną baraninę. Moczyło się to mięsiwo w jakiejś specjalnej zalewie, pochłaniającej nieprzyjemny zapach, następnie szpikowało słoninką i piekło zwinięte w rulon. To była pycha, niebo w gębie! A że Halinka lubiła jeść, szybko opanowała kulinarne zawiłości i zawsze czekało u niej dobre jedzonko. Uwielbiała przyjmować gości i przekarmiać ich. Grażynka bardzo szybko wyszła za mąż za swoją pierwszą miłość, Tomka. Urodziła w ciągu jednego roku dwoje dzieci, w styczniu chłopca a w grudniu dziewczynkę i wtedy Halina odpracowała swoją nieobecność przy dorastaniu córki. Można powiedzieć, że wręcz była typową babcią w rozpieszczaniu, ucząc przy okazji, jak oszukać rodziców a szczególnie tatusia, za którym nie przepadała, mówiąc oględnie.  Zbyszek, który zmienił godziny pracy na bardziej ludzkie, nadal spędzał samotne popołudnia i wieczory w domu, czekając na powrót żony, tym razem od wnuków. Kochał ją bardzo. Odnosiłam wrażenie, że całe jego życie było czekaniem na Halinkę, na jej zainteresowanie się nim i jego miłością. Trzy ostatnie lata życia na emeryturze spędzone non-stop z kobietą jego życia otworzyły mu oczy i chyba uświadomił sobie, że to wszystko było i jest nie tak. Odstaje od jego wyobrażeń. I marzeń.
-  Uwierzysz –  wyrwało się raz Hali ze zdumieniem – że Zbyszek podnosi głos i kłóci się ze mną?
-  Mam to na co dzień – odpowiedziałam deczko złośliwie – twój siostrzeniec drze pysk od rana do rana.
-  Naprawdę? – zdziwiła się – No, tak on zawsze był pyskaty.

Szkoda, że przed ślubem nie uświadomiła mnie w tej przypadłości mojego oblubieńca, tylko rozpływała się w pochwałach. 
Ale za to pobyty na działce wspominam bardzo mile. Jeździliśmy tam z Yetim niemal w każdy weekend od chwili, gdy zostaliśmy szczęśliwymi posiadaczami pierwszego samochodu, jako że ta działka usytuowana była gdzieś pod Grodziskim Mazowieckim i pojazd był potrzebny. Halinka potrafiła wprowadzić przemiłą atmosferę. Gaduła była z niej większa ode mnie. Potrafiłyśmy mówić jednocześnie, słysząc każde wypowiedziane przez nas słowo, ku ogromnemu zdziwieniu oraz wprawiając w stan fascynacji wszystkich obecnych.
- Normalny człowiek podobno wypowiada w ciągu doby trzy-cztery tysiące słów – powiedział kiedyś małomówny Zbyszek – a moja żona jakieś siedem tysięcy, tak średnio licząc.
A w oczach i głosie miał tyle miłości do gadającej nieustannie żony.


Na tej działce umarł pewnego letniego wieczoru, w otoczeniu najbliższych. Przeżył wnuczkę, która zginęła w wypadku drogowym, spowodowanym przez jej narzeczonego, miesiąc po ślubie Oli i Marka, a na trzy miesiące przed ich ślubem. Od tego momentu zaczął chorować, nigdy się nie odnalazł.

Marysia przeżyła go o kilka lat. Wylew dopadł ją na tej samej działce. Umarła w szpitalu. 

I to byłoby na tyle o liderach rodzinki Yetiego.


sierpień, 2012

Jest w tej chwili jedenasta. Zrobię sobie przerwę, skoczę do sklepiku po pyszny „chlebek drwala”, potem zaparzę kawę i wrócę do was!



Copyright Ewa Malarska

(photo - vitaeessentiaestamor.blogspot.com) 




CDN 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz