Drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. Z salonu dobiegał
gwar rozmów. W pokoiku na górze, roziskrzona kolorowymi lampkami, choinka. Na
szerokim parapecie okna, Złotek i Bursztynka siedzieli naprzeciwko siebie, wpatrywali
się w wielkie płaty śniegu, pokrywające ogród skrzącą bielą.
- Ślicznie –
westchnęła dziewczynka – lubię, jak tak
pada i nie ma wiatru. A ty lubisz?
- Lubię patrzeć na
śnieg – wahanie w głosie – ale nie lubię
zimy, bo jest zimno i marzną mi nogi.
- Przecież
masz ciepłe rajstopy - uśmiechnęła się.
Przełknął ślinę i mruknął - yhy…- To dobrze, Złotku – powiedziała - mądrzy chłopcy tak chodzą, bo wygodnie i cieplutko prawda?
- Aha -
odpowiedział lekko zmieszany, bo nigdy wcześniej o tym nie rozmawiali.
- Wiesz co,
pokaż, są takie ładne - Bursztynka uśmiechała się z zachwytem, dotykając jego nóg - pewnie zagraniczne?
- Tak, mama
przywozi mi z Niemiec – odpowiedział i nagle posmutniał - ale chłopcy na
podwórku…
Spojrzała na niego pytająco.
- Nie chcą
się ze mną bawić i mówią, że babskie - w oczach chłopca pojawiły się łzy.
- Oj, głupi
jacyś, nie przejmuj się, ślicznie wyglądasz – powiedziała, dorzucając
filuternym tonem - na pewno podobasz się koleżankom.
Jaka ona jest mądra, pomyślał, mówi podobnie jak
mama.
- A jaki prezent – zapytała – przyniosła ci gwiazdka,
dostałeś nareszcie tę swoją upragnioną kolejkę?
- Tak, dostałem – uśmiechnął się – ale to nie taka, jak
chciałem, chociaż też fajna. A ty?
- Ojej, Złotku – pojaśniało bursztynem – a ja dwie
śliczne sukienki, zaraz ci pokażę. Wiesz, że to pierwszy prezent,
jaki dostałam pod choinkę?
Zeskoczyła
z parapetu, pobiegła do szafy.
- Chodź tutaj
–przywołała go gestem ręki – dotknij, mięciutkie, prawda?
Jedna była zielona, druga złocista. Lekko przymarszczone w
talii. Pod szyją duże, kremowe kołnierzyki, obszyte delikatną koronką.
- Mięciusieńkie – głaskał materiał – a jak nazywa się ten
materiał?
- Nie wiem – powiedziała – ale spytam ciocię Basię. Bo
wiesz, słyszałam, jak mama mówiła do niej, że niepotrzebne mi takie stroje. Chyba
od niej ta gwiazdka?
- Poczekaj
chwilkę – przytrzymał jej rękę – mam pomysł.
Dwie głowy pochylił się do siebie. Złotek mówił cichutko.
W miarę słuchania, złote oczy stawały się jeszcze większe, by rozbłysnąć
radosnym uśmiechem.
- Tak się cieszę, Złotku – nagle posmutniała – ale sami nie możemy zostać.
TO zaniebieściło pokój, zafalowało bursztynem.
W kuchni Zosia z siostrą kroiły ciasto. Z parskającego parą ekspresu roznosił się zapach kawy.
- Basiu – powiedziała Zosia – tak się cieszę, że już się uśmiechasz.
- Minęło pół roku, jak odszedł – westchnęła w odpowiedzi – zaczynam się oswajać.
- To dobrze, kochana – siostry objęły się ciasno.
- Już dobrze, dobrze – Zosia pogłaskała Basię po włosach – zaniosę ciasto, a ty nalej kawę, goście czekają.
- A co wy tacy markotni – do pokoiku weszła ciocia – stało się coś?
Spojrzeli na ciocię, potem na siebie.
- Bo mamy pomysł – powiedzieli jednocześnie – ale chyba się nie uda.
- Oj, dzieciaki – Basia roześmiała się głośno – znowu chórem! No, mówcie, może znajdę radę. Ja też mam pomysł, nawet rozmawiałam z waszymi rodzicami.
TO opłynęło całą trójkę ciepłą falą.
Duży gmach Smyka o tej poświątecznej porze świecił pustkami. Dwie dziecięce figurki dreptały, trzymając ciocię Basię za ręce.
- Ciociu – bursztynowe oczy patrzyły nieśmiało – nie dwa prezenty, tylko trzy. Nie! Cztery, proszę.
- Dobrze – ciepłe oczy i uśmiech – tylko muszę wiedzieć, dlaczego, przecież was jest dwoje.
- Bo ja chcę zaprosić – Bursztynowa okręcała na palcu kosmyk włosów – Jagódkę, wiesz którą, prawda?
- Wiem, kotku – Basia przykucnęła i przytuliła obydwoje – to ta dziewczynka o rudych włosach, z sąsiedztwa.
- Tak – zaśmiała się Bursztynka – ona strasznie lubi piec ciasta.
Prezenty zostały zakupione. Dla Bursztynki - talerze, talerzyki, filiżanki w kwiatki, maleńkie sztućce i niebieski, płócienny obrus. Dla Jagódki wyposażenie kuchni – drewniana, mała stolnica, wałek i foremki do ciasta, nawet miniatura prawdziwej kuchni z piekarnikiem. Trzy plastikowe małe pojemniki z napisami – mąka, cukier, sól. Dla Złotka – drewniane łóżko dla lalek z materacem i pościelą w biało-różową kratkę.
- Wiki – zapytała z niepokojem ciocia – a gdzie Złotek?
- O tam, ogląda kolejki – uśmiechnęła się dziewczynka – ale to dobrze, bo wiesz, ciociu…
- Chyba wiem – Basia przysiadła na krzesełku – chodzi o ten czwarty prezent, tak?
- Tak, ciociu – prośba w wielkich oczach – nie będziesz się gniewać na mnie?
- Oczywiście, że nie będę, serduszko moje – powiedziała ciocia – powiedz.
Mała objęła ją za szyję i długo szeptała do ucha.
Basia uśmiechnęła się, jak to ona - ciepło.
- Bursztynko – powiedziała – to w innym sklepie, pojedziemy teraz do domu, a ja kupię jeszcze dzisiaj.
- Basiu, dziękujemy bardzo – Piotr całował dłonie szwagierki – gdyby nie ty, ten sylwester przeszedłby nam koło nosa, chłopcy na obozie w górach, mała nie mogła zostać sama w domu. Pierwszy raz od kilku lat możemy razem z Karolami przywitać Nowy Rok na balu.
- Daj spokój – Basia wyrywała ręce – to dla mnie żadne poświęcenie, a wielka przyjemność, bawcie się dobrze, kochani.
- Tak się cieszę, Złotku – nagle posmutniała – ale sami nie możemy zostać.
TO zaniebieściło pokój, zafalowało bursztynem.
W kuchni Zosia z siostrą kroiły ciasto. Z parskającego parą ekspresu roznosił się zapach kawy.
- Basiu – powiedziała Zosia – tak się cieszę, że już się uśmiechasz.
- Minęło pół roku, jak odszedł – westchnęła w odpowiedzi – zaczynam się oswajać.
- To dobrze, kochana – siostry objęły się ciasno.
- Już dobrze, dobrze – Zosia pogłaskała Basię po włosach – zaniosę ciasto, a ty nalej kawę, goście czekają.
- A co wy tacy markotni – do pokoiku weszła ciocia – stało się coś?
Spojrzeli na ciocię, potem na siebie.
- Bo mamy pomysł – powiedzieli jednocześnie – ale chyba się nie uda.
- Oj, dzieciaki – Basia roześmiała się głośno – znowu chórem! No, mówcie, może znajdę radę. Ja też mam pomysł, nawet rozmawiałam z waszymi rodzicami.
TO opłynęło całą trójkę ciepłą falą.
Duży gmach Smyka o tej poświątecznej porze świecił pustkami. Dwie dziecięce figurki dreptały, trzymając ciocię Basię za ręce.
- Ciociu – bursztynowe oczy patrzyły nieśmiało – nie dwa prezenty, tylko trzy. Nie! Cztery, proszę.
- Dobrze – ciepłe oczy i uśmiech – tylko muszę wiedzieć, dlaczego, przecież was jest dwoje.
- Bo ja chcę zaprosić – Bursztynowa okręcała na palcu kosmyk włosów – Jagódkę, wiesz którą, prawda?
- Wiem, kotku – Basia przykucnęła i przytuliła obydwoje – to ta dziewczynka o rudych włosach, z sąsiedztwa.
- Tak – zaśmiała się Bursztynka – ona strasznie lubi piec ciasta.
Prezenty zostały zakupione. Dla Bursztynki - talerze, talerzyki, filiżanki w kwiatki, maleńkie sztućce i niebieski, płócienny obrus. Dla Jagódki wyposażenie kuchni – drewniana, mała stolnica, wałek i foremki do ciasta, nawet miniatura prawdziwej kuchni z piekarnikiem. Trzy plastikowe małe pojemniki z napisami – mąka, cukier, sól. Dla Złotka – drewniane łóżko dla lalek z materacem i pościelą w biało-różową kratkę.
- Wiki – zapytała z niepokojem ciocia – a gdzie Złotek?
- O tam, ogląda kolejki – uśmiechnęła się dziewczynka – ale to dobrze, bo wiesz, ciociu…
- Chyba wiem – Basia przysiadła na krzesełku – chodzi o ten czwarty prezent, tak?
- Tak, ciociu – prośba w wielkich oczach – nie będziesz się gniewać na mnie?
- Oczywiście, że nie będę, serduszko moje – powiedziała ciocia – powiedz.
Mała objęła ją za szyję i długo szeptała do ucha.
Basia uśmiechnęła się, jak to ona - ciepło.
- Bursztynko – powiedziała – to w innym sklepie, pojedziemy teraz do domu, a ja kupię jeszcze dzisiaj.
- Basiu, dziękujemy bardzo – Piotr całował dłonie szwagierki – gdyby nie ty, ten sylwester przeszedłby nam koło nosa, chłopcy na obozie w górach, mała nie mogła zostać sama w domu. Pierwszy raz od kilku lat możemy razem z Karolami przywitać Nowy Rok na balu.
- Daj spokój – Basia wyrywała ręce – to dla mnie żadne poświęcenie, a wielka przyjemność, bawcie się dobrze, kochani.
W pokoiku na piętrze pod choinką
leżały trzy kolorowe paczki. Złotek w granatowych rajtuzach, niebieskiej
„dorosłej” koszuli z granatową szeroką aksamitką, zawiązaną po kołnierzykiem,
przyglądał się dziewczynkom, trzymając za rękę przyjaciółkę. Ślicznie
wyglądała w złocistej, aksamitnej sukience. Dwa czarne warkocze
przeplecione wstążką spływały na plecy. Włosy Jagódki zwijały się w sprężyste
pierścionki, tworząc rdzawą aureolę wokół drobnej buzi. Zielony kolor sukienki
pogłębił jeszcze barwę wesołych oczu, jak wiosenne listki. Obie miały na
nogach kremowe rajstopy.
- Zazdroszczę wam – westchnął – tych sukienek, takie mięciutkie. Ładnie wyglądacie. Bardzo ładnie.
- Jagódko – poprosiła Bursztynka - proszę, stań na chwilkę przy oknie i nie odwracaj się, dopóki nie powiem „już”.
Rudowłosa skinęła głową, podeszła do okna i posłusznie wpatrywała się w zaśnieżony ogród. Z głębi pokoju dobiegały ją ciche szepty, skrzyp drzwi szafy, szelest ubrań. Radosny śmiech Michasia wypełnił pokój.
- Jagusiu – głos Wiki – odwróć się… już!
Oniemiała. Obok jej koleżanki stała dziewczynka w aksamitnej ciemnoniebieskiej sukience z kremowym dużym kołnierzykiem. Na nogach kremowe rajstopy. Płowo-złote, gęste włosy. Oczy w kolorze indygo płonęły radością.
- Jagódko – dygnęła czarnowłosa –przedstawiam ci nową koleżankę Dobrusię.
- Fajnie – ucieszyła się zielonooka – cześć, Dobrusia!
Do pokoju weszła ciocia Basia. Na tacy niosła kolację, taką ze świątecznego stołu. Świeżo pokrojone, różowe wędliny, salaterkę sałatki. W koszyczku pod serwetką pokrojony chleb. Masło w szklanym pojemniku. I ciasto.
- Ależ śliczne, dziewczyńskie trio! – zawołała – Stawiam tacę na parapecie i znikam, ciekawy film leci w telewizji. Gdybyście czegoś potrzebowały, jestem na dole, pa!
- Dziewczynki – powiedziała Dobrusia – mam taki pomysł, będziemy udawać, że to Wigilia, zwinęłam z domu resztki opłatka. Chwileczkę. O jest!
Trzymała na dłoni białe okruchy. Każda wzięła po kawałku do ust. Obejmowały się i składały sobie życzenia. Jak dorośli. Z tą różnicą, że były bezbrzeżnie szczere.
TO zasnuło cały pokój niebieską, ciepłą poświatą. I znikło.
- A teraz prezenty – przekrzykiwały się radośnie, rozrywając kolorowy lśniący papier, rozwiązując różnobarwne wstążki, zawiązane rękami cioci Basi – ale fajne! Zawsze chciałam mieć łóżeczko dla lalek! A ja takie foremki! Ale piękne te filiżanki, prawie jak twoje, Dobrusiu!
Podczas gdy Jagódka zachwycała się sprzętem do pieczenia ciasta, a najbardziej stolnicą i wałkiem, dwie pozostałe podeszły do okna.
Dobrusia pogłaskała policzek Bursztynki, ukradkiem dotknęła czarnych warkoczy. Przytuliły się ramionami i splotły ręce.
Śnieg za oknem padał i padał cicho wielkimi płatkami.
- Zazdroszczę wam – westchnął – tych sukienek, takie mięciutkie. Ładnie wyglądacie. Bardzo ładnie.
- Jagódko – poprosiła Bursztynka - proszę, stań na chwilkę przy oknie i nie odwracaj się, dopóki nie powiem „już”.
Rudowłosa skinęła głową, podeszła do okna i posłusznie wpatrywała się w zaśnieżony ogród. Z głębi pokoju dobiegały ją ciche szepty, skrzyp drzwi szafy, szelest ubrań. Radosny śmiech Michasia wypełnił pokój.
- Jagusiu – głos Wiki – odwróć się… już!
Oniemiała. Obok jej koleżanki stała dziewczynka w aksamitnej ciemnoniebieskiej sukience z kremowym dużym kołnierzykiem. Na nogach kremowe rajstopy. Płowo-złote, gęste włosy. Oczy w kolorze indygo płonęły radością.
- Jagódko – dygnęła czarnowłosa –przedstawiam ci nową koleżankę Dobrusię.
- Fajnie – ucieszyła się zielonooka – cześć, Dobrusia!
Do pokoju weszła ciocia Basia. Na tacy niosła kolację, taką ze świątecznego stołu. Świeżo pokrojone, różowe wędliny, salaterkę sałatki. W koszyczku pod serwetką pokrojony chleb. Masło w szklanym pojemniku. I ciasto.
- Ależ śliczne, dziewczyńskie trio! – zawołała – Stawiam tacę na parapecie i znikam, ciekawy film leci w telewizji. Gdybyście czegoś potrzebowały, jestem na dole, pa!
- Dziewczynki – powiedziała Dobrusia – mam taki pomysł, będziemy udawać, że to Wigilia, zwinęłam z domu resztki opłatka. Chwileczkę. O jest!
Trzymała na dłoni białe okruchy. Każda wzięła po kawałku do ust. Obejmowały się i składały sobie życzenia. Jak dorośli. Z tą różnicą, że były bezbrzeżnie szczere.
TO zasnuło cały pokój niebieską, ciepłą poświatą. I znikło.
- A teraz prezenty – przekrzykiwały się radośnie, rozrywając kolorowy lśniący papier, rozwiązując różnobarwne wstążki, zawiązane rękami cioci Basi – ale fajne! Zawsze chciałam mieć łóżeczko dla lalek! A ja takie foremki! Ale piękne te filiżanki, prawie jak twoje, Dobrusiu!
Podczas gdy Jagódka zachwycała się sprzętem do pieczenia ciasta, a najbardziej stolnicą i wałkiem, dwie pozostałe podeszły do okna.
Dobrusia pogłaskała policzek Bursztynki, ukradkiem dotknęła czarnych warkoczy. Przytuliły się ramionami i splotły ręce.
Śnieg za oknem padał i padał cicho wielkimi płatkami.
- Hej, dziewczynki – głos rudowłosej kucharki przerwał tę chwilę – chodźcie tutaj, musicie mi pomóc, nakryjcie do stołu, a ja upiekę babkę, dobrze?
Zakrzątnęła się, sypała niewidzialną mąkę na stolnicę, wbijała jajka, zagniatała na małej stolnicy. Rdzawe pierścionki tańczyły wokół główki, zarumieniły się policzki, a oczy rzucały zielone iskierki.
Gdy już wszystko zostało zjedzone, serwis wymyty i ustawiony na półce regalika, obok książek, pojawiła się ciocia Basia.
- Przyniosłam torebki dla Dobrusi i Jagódki – powiedziała – na ich prezenty. Chyba już czas spać, dziewczynki. Musicie być zmęczone, dochodzi dziesiąta a obiecałam rodzicom, że o tej porze będziecie spać.
Księżyc przez wąską szczelinę w zasłonach okien gościnnego oświetlał trzy głowy, śpiące w szerokim łóżku. Rudowłosą, czarną i płowo-złotą.
TO rozbłysło granatowo-złotym aksamitem, rzucając światło na jasną czuprynę.
Otworzył oczy.
Czarny warkocz obejmował go, jak ramieniem.
Copyright Ewa Malarska
(photo 1 - alfadragons.my3gb.com)
(photo 2 - wizjalokalna.wordpress.com)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz