Translate

wtorek, 29 kwietnia 2014

TO (11) - Prezent








Drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. Z salonu dobiegał gwar rozmów. W pokoiku na górze, roziskrzona kolorowymi lampkami, choinka. Na szerokim parapecie okna, Złotek i Bursztynka siedzieli naprzeciwko siebie, wpatrywali się w wielkie płaty śniegu, pokrywające ogród skrzącą bielą.
-  Ślicznie – westchnęła dziewczynka –  lubię, jak tak pada i nie ma wiatru. A ty lubisz?
-  Lubię patrzeć na śnieg – wahanie w głosie –  ale nie lubię zimy, bo jest zimno i marzną mi nogi. 
-  Przecież masz ciepłe rajstopy - uśmiechnęła się.
Przełknął ślinę i mruknął - yhy…
-  To dobrze, Złotku – powiedziała - mądrzy chłopcy tak chodzą, bo wygodnie i cieplutko  prawda?
-  Aha - odpowiedział lekko zmieszany, bo nigdy wcześniej o tym nie rozmawiali.
-  Wiesz co, pokaż, są takie ładne - Bursztynka uśmiechała się z zachwytem, dotykając jego nóg - pewnie zagraniczne?
-  Tak, mama przywozi mi z Niemiec – odpowiedział i nagle posmutniał - ale chłopcy na podwórku…
Spojrzała na niego pytająco.
-  Nie chcą się ze mną bawić i mówią, że babskie - w oczach chłopca pojawiły się łzy.
-  Oj, głupi jacyś, nie przejmuj się, ślicznie wyglądasz – powiedziała, dorzucając filuternym tonem - na pewno podobasz się koleżankom.
Jaka ona jest mądra, pomyślał, mówi podobnie jak mama. 
-  A jaki prezent – zapytała – przyniosła ci gwiazdka, dostałeś nareszcie tę swoją upragnioną kolejkę?
-  Tak, dostałem – uśmiechnął się – ale to nie taka, jak chciałem, chociaż też fajna. A ty?
-  Ojej, Złotku – pojaśniało bursztynem – a ja dwie śliczne sukienki,  zaraz ci pokażę. Wiesz, że to pierwszy prezent, jaki dostałam pod choinkę?
Zeskoczyła z parapetu, pobiegła do szafy.
-  Chodź tutaj –przywołała go gestem ręki – dotknij, mięciutkie, prawda?
Jedna była zielona, druga złocista. Lekko przymarszczone w talii. Pod szyją duże, kremowe kołnierzyki, obszyte delikatną koronką.
-  Mięciusieńkie – głaskał materiał – a jak nazywa się ten materiał?
-  Nie wiem – powiedziała – ale spytam ciocię Basię. Bo wiesz, słyszałam, jak mama mówiła do niej, że niepotrzebne mi takie stroje. Chyba od niej ta gwiazdka?
-  Poczekaj chwilkę – przytrzymał jej rękę – mam pomysł.
Dwie głowy pochylił się do siebie. Złotek mówił cichutko. W miarę słuchania, złote oczy stawały się jeszcze większe, by rozbłysnąć radosnym uśmiechem.
-  Tak się cieszę, Złotku – nagle posmutniała – ale sami nie możemy zostać. 

TO zaniebieściło pokój, zafalowało bursztynem.

W kuchni Zosia z siostrą kroiły ciasto. Z parskającego parą ekspresu roznosił się zapach kawy.
-  Basiu – powiedziała Zosia – tak się cieszę, że już się uśmiechasz.
- Minęło pół roku, jak odszedł – westchnęła w odpowiedzi – zaczynam się oswajać.
-  To dobrze, kochana – siostry objęły się ciasno.
-  Już dobrze, dobrze – Zosia pogłaskała Basię po włosach – zaniosę ciasto, a ty nalej kawę, goście czekają.

-  A co wy tacy markotni – do pokoiku weszła ciocia – stało się coś?
Spojrzeli na ciocię, potem na siebie.
-  Bo mamy pomysł – powiedzieli jednocześnie – ale chyba się nie uda.
-  Oj, dzieciaki – Basia roześmiała się głośno – znowu chórem! No, mówcie, może znajdę radę.  Ja też mam pomysł, nawet rozmawiałam z waszymi rodzicami. 

TO opłynęło całą trójkę ciepłą falą.

Duży gmach Smyka o tej poświątecznej porze świecił pustkami. Dwie dziecięce figurki dreptały, trzymając ciocię Basię za ręce.
-  Ciociu – bursztynowe oczy patrzyły nieśmiało – nie dwa prezenty, tylko trzy. Nie! Cztery, proszę.
-  Dobrze – ciepłe oczy i uśmiech – tylko muszę wiedzieć, dlaczego, przecież was jest dwoje.
-  Bo ja chcę zaprosić – Bursztynowa okręcała na palcu kosmyk włosów – Jagódkę, wiesz którą, prawda?
- Wiem, kotku – Basia przykucnęła i przytuliła obydwoje – to ta dziewczynka o rudych włosach, z sąsiedztwa.
-  Tak – zaśmiała się Bursztynka – ona strasznie lubi piec ciasta.
Prezenty zostały zakupione. Dla Bursztynki - talerze, talerzyki, filiżanki w kwiatki, maleńkie sztućce i niebieski, płócienny obrus. Dla Jagódki wyposażenie kuchni – drewniana, mała stolnica, wałek i foremki do ciasta, nawet miniatura prawdziwej kuchni z piekarnikiem. Trzy plastikowe małe pojemniki z napisami – mąka, cukier, sól. Dla Złotka – drewniane łóżko dla lalek z materacem i pościelą w biało-różową kratkę.
-  Wiki – zapytała z niepokojem ciocia – a gdzie Złotek?
-  O tam, ogląda kolejki – uśmiechnęła się dziewczynka – ale to dobrze, bo wiesz, ciociu…
-  Chyba wiem – Basia przysiadła na krzesełku – chodzi o ten czwarty prezent, tak?
-  Tak, ciociu – prośba w wielkich oczach – nie będziesz się gniewać na mnie?
-  Oczywiście, że nie będę, serduszko moje – powiedziała ciocia – powiedz.
Mała objęła ją za szyję i długo szeptała do ucha.
Basia uśmiechnęła się, jak to ona - ciepło.
- Bursztynko – powiedziała – to w innym sklepie, pojedziemy teraz do domu, a ja kupię jeszcze dzisiaj.

-  Basiu, dziękujemy bardzo – Piotr całował dłonie szwagierki – gdyby nie ty, ten sylwester przeszedłby nam koło nosa, chłopcy na obozie w górach, mała nie mogła zostać sama w domu. Pierwszy raz od kilku lat możemy razem z Karolami przywitać Nowy Rok na balu.
-  Daj spokój – Basia wyrywała ręce – to dla mnie żadne poświęcenie, a wielka przyjemność, bawcie się dobrze, kochani.





W pokoiku na piętrze pod choinką leżały trzy kolorowe paczki. Złotek w granatowych rajtuzach, niebieskiej „dorosłej” koszuli z granatową szeroką aksamitką, zawiązaną po kołnierzykiem, przyglądał się dziewczynkom, trzymając za rękę przyjaciółkę. Ślicznie wyglądała w złocistej, aksamitnej sukience. Dwa czarne warkocze przeplecione wstążką spływały na plecy. Włosy Jagódki zwijały się w sprężyste pierścionki, tworząc rdzawą aureolę wokół drobnej buzi. Zielony kolor sukienki pogłębił jeszcze barwę wesołych oczu, jak wiosenne listki. Obie miały na nogach kremowe rajstopy.
-  Zazdroszczę wam – westchnął – tych sukienek, takie mięciutkie. Ładnie wyglądacie. Bardzo ładnie.
-  Jagódko – poprosiła Bursztynka - proszę, stań na chwilkę przy oknie i nie odwracaj się, dopóki nie powiem „już”.
Rudowłosa skinęła głową, podeszła do okna i posłusznie wpatrywała się w zaśnieżony ogród. Z głębi pokoju dobiegały ją ciche szepty, skrzyp drzwi szafy, szelest ubrań. Radosny śmiech Michasia wypełnił pokój.
-  Jagusiu – głos Wiki – odwróć się… już!
Oniemiała. Obok jej koleżanki stała dziewczynka w aksamitnej ciemnoniebieskiej sukience z kremowym dużym kołnierzykiem. Na nogach kremowe rajstopy. Płowo-złote, gęste włosy.  Oczy w kolorze indygo płonęły radością.
-  Jagódko – dygnęła czarnowłosa –przedstawiam ci nową koleżankę Dobrusię.
-  Fajnie – ucieszyła się zielonooka – cześć, Dobrusia!

Do pokoju weszła ciocia Basia.  Na tacy niosła kolację, taką ze świątecznego stołu. Świeżo pokrojone, różowe wędliny, salaterkę sałatki. W koszyczku pod serwetką pokrojony chleb. Masło w szklanym pojemniku. I ciasto.
-  Ależ śliczne, dziewczyńskie trio! – zawołała – Stawiam tacę na parapecie i znikam, ciekawy film leci w telewizji. Gdybyście czegoś potrzebowały, jestem na dole, pa!

-  Dziewczynki – powiedziała Dobrusia – mam taki pomysł, będziemy udawać, że to Wigilia, zwinęłam z domu resztki opłatka. Chwileczkę. O jest!
Trzymała na dłoni białe okruchy. Każda wzięła po kawałku do ust. Obejmowały się i składały sobie życzenia. Jak dorośli.  Z tą różnicą, że były bezbrzeżnie szczere. 

TO zasnuło cały pokój niebieską, ciepłą poświatą. I znikło.

-  A teraz prezenty – przekrzykiwały się radośnie, rozrywając kolorowy lśniący papier, rozwiązując różnobarwne wstążki, zawiązane rękami cioci Basi – ale fajne! Zawsze chciałam mieć łóżeczko dla lalek! A ja takie foremki! Ale piękne te filiżanki, prawie jak twoje, Dobrusiu!

Podczas gdy Jagódka zachwycała się sprzętem do pieczenia ciasta, a najbardziej stolnicą i wałkiem, dwie pozostałe podeszły do okna.
Dobrusia pogłaskała policzek Bursztynki, ukradkiem dotknęła czarnych warkoczy. Przytuliły się ramionami i splotły ręce.
Śnieg za oknem padał i padał cicho wielkimi płatkami.

-  Hej, dziewczynki – głos rudowłosej kucharki przerwał tę chwilę – chodźcie tutaj, musicie mi pomóc, nakryjcie do stołu, a ja upiekę babkę, dobrze?
Zakrzątnęła się, sypała niewidzialną mąkę na stolnicę, wbijała jajka, zagniatała na małej stolnicy. Rdzawe pierścionki tańczyły wokół główki, zarumieniły się policzki, a oczy rzucały zielone iskierki.

Gdy już wszystko zostało zjedzone, serwis wymyty i ustawiony na półce regalika, obok książek, pojawiła się ciocia Basia.
-  Przyniosłam torebki dla Dobrusi i Jagódki – powiedziała – na ich prezenty. Chyba już czas spać, dziewczynki. Musicie być zmęczone, dochodzi dziesiąta a obiecałam rodzicom, że o tej porze będziecie spać.

Księżyc przez wąską szczelinę w zasłonach okien gościnnego oświetlał trzy głowy, śpiące w szerokim łóżku.  Rudowłosą, czarną i płowo-złotą. 

TO rozbłysło granatowo-złotym aksamitem, rzucając światło na jasną czuprynę.

Otworzył oczy.   
Czarny warkocz obejmował go, jak ramieniem.




Copyright Ewa Malarska

(photo 1 - alfadragons.my3gb.com)
(photo 2 - wizjalokalna.wordpress.com)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz