Translate

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

TO (6) - trzy lata wcześniej








Lato tego roku był wyjątkowo upalne. W małym baseniku, w ogrodzie dwie dziecięce figurki ochlapywały się wodą, popiskując radośnie. Chusteczki zawiązane na główkach, strzelały w górę różkami, stanowiąc ich jedyny strój. Jedna z nich miała ciemne włosy związane na czubku głowy, jasne kosmyki drugiej wymykały się spod chusteczki, okalając buzię płowo-złotym paziem. Powietrze iskrzyło bursztynem i indygo czworga roześmianych oczu.
W pobliżu dwie młode kobiety opalały się na leżakach, nie spuszczając oczu z dokazujących malców.
- Ojej, Złotku – ciemnowłosa przestała chlapać wodą – muszę siusiu, nie zdążę do domu, ojejku!
-  Bursztynko – schwycił ją za rączkę – chodź szybciutko, pójdziemy tu, za ten krzaczek.
-  Mamuniu – zawołali chórem – my tu na chwilkę, zaraz wracamy!
-  Śmieszni są z tym jednoczesnym mówieniem – mamy odprowadzały nagusków wzrokiem
-  Szkoda, że wyjeżdżacie - westchnęła Malwina - trzy lata, to bardzo dużo dla maluchów.
-  Nie przesadzaj - Zosia poklepała ją po ręce - ani się spostrzeżesz, gdy będziemy z powrotem.

Złotowłosy patrzył zdziwionym wzrokiem na dziewczynkę kucającą za krzaczkiem
-  Co ty robisz? – zapytał – przecież siusia się na stojąco.
-  Taaak? – patrzyła przerażonym wzrokiem na małą kałużę wokół stóp – na dworze tak się siusia?
- Oj, mała – uśmiechnął się – coś źle robisz, popatrz, tu trzeba wziąć ręką. Ojejku! Bursztynko, ty nie masz kraniku!   
-  A ty masz? – zaciekawiła się – pokaż. Fajnie! A ja mogę siusiać tylko w domu.
-  Musisz się nauczyć – stanowczo stwierdził Złotek – poproś mamę, może doszyje ci  kranik do siusiania. 

TO objęło ich jasnym falującym błękitem.

Mama skończyła czytać bajkę ucałowała śpiącego pazia i na palcach chciała już wyjść, gdy od drzwi zawrócił ją senny głos synka.
-  Mamuniu – patrzył prosząco – zostaniesz jeszcze chwilkę?
-  Tak, skarbie – pogłaskała po włosach, siadając na łóżku – chcesz, żebym czytała dalej?
-  Nie, nie – potrząsnął głową – powiedz mi, dlaczego Bursztynka nie ma kranika do siusiania, jak ja?
Ładnie, uśmiechnęła się w duchu, zaczyna się. Ale żeby tak wcześnie? Muszę stawić temu czoła, nie mam wyboru.
Położyła się obok, przytuliła go do siebie i odgarniając włosy z małej buzi, długo szeptała do ucha.  Słuchał uważnie, nie przerywając.
-  Chcesz jeszcze o coś zapytać? – przerwała szeptanie.
-  Nie, mamuniu – powiedział, odwaracając się do ściany – już wszystko wiem, dobranoc.



Kilka dni później, w następną upalną niedzielę maluchy zostały pod opieką cioci Basi.  Rodzice pojechali załatwiać sprawy związane z wyjazdem.
-  Bursztynko, przestań chlapać wodą – powiedział Złotek – muszę ci coś powiedzieć, ale na ucho, dobrze?
-  Dlaczego na ucho – zdziwiła się – to tajemnica?
-  Nie – przechylił głowę – ale mama mówiła mi do ucha, to ja tobie też tak chcę.
W miarę szeptania, bursztynowe oczy stawały się większe, w końcu uśmiech rozjaśnił opaloną buzię..
-  Ale ładnie – objęła go za szyję – tylko trochę szkoda, że nie będę miała kranika, ale co tam, kucnę sobie, prawda?
-  Tak  – odpowiedział poważnym głosem. 

TO ponownie zalśniło nad ciemną i jasną głową jasnym, falującym błękitem. Opłynęło basen, ogród, ciocię Basię czuwającą na leżaku i roztopiło w bezchmurnym niebie.



Copyright Ewa Malarska

(photo - szpetywmetrze.blogspot.com)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz