Chłodne marcowe słońce. Zwały brudnego, topniejącego
śniegu. Wilgoć. Od czubka głowy do najmniejszego palca stóp narastał w nim
sprzeciw. Nie pójdę. Nie chcę. Mam dosyć! I czego mogę się tam jeszcze
nauczyć?! Czytać umiem już dawno. Nuda. I jeszcze ci chłopcy!
- Uważaj, kałuża -
głos mamy wpadł w te rozmyślania - i pospiesz się, już późno.
Posłusznie przyspieszył, a wszystko w nim krzyczało - chcę wrócić do domu! Tam jesteś ty i tata. Kogel-mogel. Jest fajnie. Przychodzą koleżanki i nikt mnie nie wyśmiewa.
Poniedziałkowy dzień w pierwszej klasie był gorszy niż inne. Pod wpływem wilgoci włosy skręciły się w pierścionki. Szepty i porozumiewawcze trącanie się łokciami. Złośliwe uśmiechy.
Posłusznie przyspieszył, a wszystko w nim krzyczało - chcę wrócić do domu! Tam jesteś ty i tata. Kogel-mogel. Jest fajnie. Przychodzą koleżanki i nikt mnie nie wyśmiewa.
Poniedziałkowy dzień w pierwszej klasie był gorszy niż inne. Pod wpływem wilgoci włosy skręciły się w pierścionki. Szepty i porozumiewawcze trącanie się łokciami. Złośliwe uśmiechy.
Na przerwie chłopcy otoczyli go kołem.
- Baba, baba! - wykrzykiwali
- jakie loki, hihihi. A kto ci rzęsy doczepił?
Uciekł. Skulił się w szatni pod kurtkami i
szalikami. To owinęło go miękkością. Zanim zniknęło, zobaczył, jak z granatowej mgły spojrzała para smutnych oczu. Miały niezwykły kolor bursztynu z zatopionymi plamkami wodorostów.
W szatni odnalazła go woźna i zaprowadziła do klasy. Dotrwał do końca lekcji. A potem przyszła mama.
*
Kwietniowa, deszczowa niedziela. Tata wyjechał na jakieś
sympozjum. Mama rozmawiała przez telefon. Oczy błyszczały radością. Palcami
wolnej ręki bezwiednie skręcała przewód telefonu.
- Słoneczko moje - powiedziała, odkładając słuchawkę - pamiętasz ciocię Zosię? Właśnie dzwoniła przed chwilą i zaprasza nas na podwieczorek. Ubieraj się, bo pojedziemy, prawda?
Pewnie, że pamiętał. Zosia to nie żadna ciocia, tylko koleżanka mamy. Kilka lat starsza. I nie taka ładna. Niedawno wrócili z zagranicy. Mieszkała na drugim końcu miasta w dużym domu z ogrodem. Pamiętał piaskownicę i mały basen. Ktoś z nim się bawił. Dziewczynka? Chyba miała ciemne włosy.
Utkwiły mu też w pamięci fragmenty rozmowy, z której nic nie zrozumiał.
Pomiędzy drzewami, na trawniku dwaj duzi chłopcy grali w piłkę. Mama i ciocia siedziały w cieniu na leżakach tuż przy piaskownicy, z wysokich szklaneczek sączyły kolorowy sok. Rozmawiały przyciszonymi głosami.
- Nie potrafię, no nie potrafię - ciocia pochyliła głowę - pokochać ją tak, jak chłopców.
- Pamiętam - mama - byłaś pewna, że urodzi się następny syn i chciałaś to zrobić.
- I zrobiłabym - głos cioci stwardniał - gdyby nie Piotr, nie pozwolił, był pewien, że będzie dziewczynka. A ja całe dziewięć miesięcy mówiłam do niej, jak do chłopaka. Nie chciałam go, rozumiesz? Dwaj starsi odchowani a tu ciąża. I wiesz co, jest jeszcze coś, chyba jestem zazdrosna o miłość Piotra do niej, mnie nigdy tak nie kochał.
Mama i ciocia Zosia zaczęły mówić jednocześnie, obejmować się i całować. Trwało to i trwało. Stał z boku i poprawiał opadające brązowe rajtuzki.
- Ależ on wyrósł - zachwyciła się Zosia - a śliczny nadal, jak dziewczynka.
- A gdzie twoja mała? - zapytała mama.
- Na górze, w swoim pokoju - wzruszenie ramion - taka dzikuska z niej. Chodź – wyciągnęła rękę - zaprowadzę cię.
- Słoneczko moje - powiedziała, odkładając słuchawkę - pamiętasz ciocię Zosię? Właśnie dzwoniła przed chwilą i zaprasza nas na podwieczorek. Ubieraj się, bo pojedziemy, prawda?
Pewnie, że pamiętał. Zosia to nie żadna ciocia, tylko koleżanka mamy. Kilka lat starsza. I nie taka ładna. Niedawno wrócili z zagranicy. Mieszkała na drugim końcu miasta w dużym domu z ogrodem. Pamiętał piaskownicę i mały basen. Ktoś z nim się bawił. Dziewczynka? Chyba miała ciemne włosy.
Utkwiły mu też w pamięci fragmenty rozmowy, z której nic nie zrozumiał.
*
Pomiędzy drzewami, na trawniku dwaj duzi chłopcy grali w piłkę. Mama i ciocia siedziały w cieniu na leżakach tuż przy piaskownicy, z wysokich szklaneczek sączyły kolorowy sok. Rozmawiały przyciszonymi głosami.
- Nie potrafię, no nie potrafię - ciocia pochyliła głowę - pokochać ją tak, jak chłopców.
- Pamiętam - mama - byłaś pewna, że urodzi się następny syn i chciałaś to zrobić.
- I zrobiłabym - głos cioci stwardniał - gdyby nie Piotr, nie pozwolił, był pewien, że będzie dziewczynka. A ja całe dziewięć miesięcy mówiłam do niej, jak do chłopaka. Nie chciałam go, rozumiesz? Dwaj starsi odchowani a tu ciąża. I wiesz co, jest jeszcze coś, chyba jestem zazdrosna o miłość Piotra do niej, mnie nigdy tak nie kochał.
*
Mama i ciocia Zosia zaczęły mówić jednocześnie, obejmować się i całować. Trwało to i trwało. Stał z boku i poprawiał opadające brązowe rajtuzki.
- Ależ on wyrósł - zachwyciła się Zosia - a śliczny nadal, jak dziewczynka.
- A gdzie twoja mała? - zapytała mama.
- Na górze, w swoim pokoju - wzruszenie ramion - taka dzikuska z niej. Chodź – wyciągnęła rękę - zaprowadzę cię.
Przy oknie stała szczuplutka, drobna dziewczynka w króciutkiej
sukieneczce. Na wąskie ramionka spływały gęste, długie, czarne - jak u Indianki
- włosy.
Odwróciła się powoli. Z trójkątnej buzi spojrzały duże, smutne oczy, jak dwa kawałki bursztynu z zielonymi cętkami. Rzęsy kładły cienie na śniadych policzkach.
To zafalowało.
- Ja ciebie znam - powiedziała ze zdziwieniem - bawiliśmy się razem.
Odwróciła się powoli. Z trójkątnej buzi spojrzały duże, smutne oczy, jak dwa kawałki bursztynu z zielonymi cętkami. Rzęsy kładły cienie na śniadych policzkach.
To zafalowało.
- Ja ciebie znam - powiedziała ze zdziwieniem - bawiliśmy się razem.
Copyright Ewa Malarska
(photo 1 - alfadragons.my3gb.com)
(photo 2 - asiekmisiek.blog.onet.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz