Translate

niedziela, 27 kwietnia 2014

TO (2) - Retrospekcja








To kazało jej nocą wpatrywać się w księżyc. Był ogromny i tajemniczy wśród rozmigotanych gwiazd. Przyciągał. Szeptał.
-  Malwinko, idź spać - mówiła mama - od tego wpatrywania masz granatowe oczy.
-  Granatowe?- dziwiła się - chyba indygo.
-  Dobrze, dobrze - mama otulała kołdrą - indygo, śpij już.



*



Od pierwszego, nieśmiałego ruchu - wiedziała. Dziewczynka, będzie dziewczynka! Dobrusia. Prowadziła z nią długie rozmowy. Szuflady komody zapełniała kaftanikami, śpioszkami i falbaniastymi sukieneczkami.


TO ucichło. I zniknęło...



*




Wpatrywała się w zawiniątko leżące przy niej na szpitalnej poduszce. Spał. Pogłaskała delikatnie po policzku. Tak bardzo różnił się od pozostałych, pomarszczonych, łysych noworodków. Był śliczny. Wyraziste rysy. Śniady. Gęste włosy. Zmarszczył nosek i otworzył oczy. Zastygła. Z olbrzymich granatowych oczu patrzyło To.



*







-  Jaka śliczna dziewczynka - zagadywały starsze panie na spacerach, zaglądając do wózeczka.
Uśmiechała się. Czasami ubierała go w  sukieneczki z komody, wpinała kokardki we włosy. Kupowała lalki. Był dziewczynką. Wrażliwą. I jak dziewczynka zachwycał się kolorami kwiatów. Odróżniał ich odcienie, zapamiętywał nazwy. Lubił przytulanie. Głośne czytanie bajek przed zaśnięciem.

Jej To odeszło i nie wiedziała o pełnych rozterek myślach, kłębiących się w jasnowłosej główce.




Aż do pewnego dnia...





-  Wyżej, jeszcze wyżej - krzyczał radośnie - do nieba, mamunia, huśtnij jeszcze wyżej!
-  Już dosyć tej zabawy - przytuliła go do siebie - wracamy do domu, obiad czeka.
Ufnie wsunął rączkę w jej rękę. Zamyślony dreptał, a ona dostosowywała swoje kroki do małych kroczków synka.
- Mamuniu - przystanął nagle i zapytał - powiedz, jestem dziewczynką?
Wielkie oczy indygo z napięciem czekały na odpowiedź.
-  Nie, kochanie - przykucnęła - jesteś chłopcem.
-  To dobrze - objął ją za szyję - bo już nie chcę być dziewczynką.
Zapytał raz jeszcze wieczorem przed zaśnięciem. Potwierdziła. Ze smutkiem w głosie.
Tej nocy olbrzymi księżyc zalewał zimnym blaskiem pokój. Poczuł czyjąś obecność, otulającą miękko ciszę, nakazującą wpatrywać się w nocne niebo.


*




Przedszkole. Zniknęły sukieneczki, kokardki. W ich miejsce okazjonalnie pojawiały się spodenki. Oznaka chłopięctwa.  Jednak zazwyczaj w użyciu były grubsze rajstopy zwane rajtuzami, ponoć wygodniejsze i bardziej praktyczne. Chłopcy wciąż nie chcieli się z nim bawić. Jakby instynktownie wyczuwając tę jego inność. Bolało. Za to lgnęły do niego dziewczynki! Marcowe popołudnie. Jak zwykle bawił się z Jagusią lalkami-blondynkami. Miały wydęte kapryśne usta. Bezmyślne twarze. Martwe oczy. I milczały. Justysia rysowała swoją mamę. Znudzony usiadł po turecku pod ścianą i czekał na mamę. Nareszcie na rajtuzki założy w szatni spodnie, buty, budrysówkę i na powrót będzie chłopcem.

Odgarnął z buzi obcięte na pazia, jak u dziewczynki, włosy. Zza chmur na chwilę wyjrzało słońce i w jego ostrym świetle wyraźnie zobaczył kwiatki na majtkach Ani. Prześwitywały przez cienkie rajstopy. Pociemniało. Deszcz bębnił w parapety. Dziwnie skrzypiały okna. Przyszła mama.
-  Mamunia - zapytał już w domu - dlaczego chłopcy nie chcą bawić się ze mną?
- Chodź, pójdziemy na ciastka - pieszczotliwym ruchem potargała mu włosy - zbieraj się.
Poderwał się radośnie. Zawołał tatę i całą trójką poszli do ulubionej cukierni.
Jeszcze nie teraz – myślała, patrząc, jak pałaszuje sernik - przyjdzie czas i wyjaśnię mu, dlaczego tak jest, może sam zrozumie.
Westchnęła.



Pierwszy raz zadała sobie pytanie - To jest darem, czy przekleństwem?




Copyright Ewa Malarska

(photo - www.digart.pl)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz