Translate

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

TO (4) - nudne popołudnie






Październikowe blade
słońce kładło na ścianach delikatny ażur firanek. Mama poszła do apteki wykupić lekarstwa zaordynowane przez lekarza. Był przeziębiony. I znudzony rysowaniem, bitwami żołnierzy, nawet kraksami samochodów.  Włączył telewizor. No, tak! Kurs chemii da rolników, semestr piąty. Kiedy ta mama przyjdzie? Ukręci kogel-mogel z kakao? Uwielbiał jeść powolutku puszystą pychotkę.


Wyłączył gadające pudło z obrazkami. Rozbolało go głowa. Położył się na tapczanie w dużym pokoju i podniósł wysoko nogę, jakby stopą chciał dotknąć obrazu na ścianie. Brązowe rajtuzki zsunęły się z pięt i utworzyły obwarzanki na kolankach. 
Ech, te rajtuzki! Co prawda dla niego nie były problemem. Ale to wyśmiewanie i wstyd. Odtrącenie. 
A mama nie rozumiała nic a nic.


*


Zawsze chował się w swoim pokoju za zasłoną, gdy miał przyjść z wizytą ktoś obcy. Ale mama wyciągała go z tej kryjówki, każąc iść i przywitać się. Opornemu groziła zakazami na to, czy tamto i że nie chce mieć takiego dzikusa w domu. Ulegał. Drżący i półprzytomny ze wstydu, w tych nieszczęsnych rajtuzkach wchodził do dużego pokoju. Nienaturalnie głośne dzień dobry przerywało rozmowę dorosłych.
-  To wy macie córeczkę? – padało sakramentalne pytanie – nic nie mówiliście.
Rodzice wyjaśniali całe nieporozumienie. Zawstydzony, w granatowej, skrzącej mgle, uciekał do siebie.


*

Zgrzyt klucza w drzwiach. Mama! Nareszcie! Poderwał się gwałtownie. Rumieńce na policzkach. Wzburzone płowo-złote włosy.
-  Popatrz – dźwięczny głos mamy – kto do ciebie przyszedł.
Króciutka, niemal nic nieprzykrywająca spódniczka. Bladoróżowe rajstopki. Twarzyczka aniołka. Sąsiadka mieszkająca w sąsiedniej bramie. O rok młodsza Hania.
-  Zaproś koleżankę do swojego pokoju – powiedziała mama – pobawcie się, zaraz będzie obiad,  spójrz, jakie ma piękne rajstopki.
Zniknęła w kuchni.
Zaprosił. Hania podeszła do okna i przez chwilę uważnie spoglądała na podwórko.
- Pobawmy się w doktora – powiedziała, zbliżając się - fajnie, że jesteś w rajtkach, bo łatwiej będzie je ściądz...
- Nie bój się, nikomu nie powiem, przyrzekam – dodała szeptem do ucha - kto pierwszy ściądze? No, chodź, dziewczynko…
Granatowa ciemność nie skrzyła. Nie kłuła lodowatymi igiełkami. Była miękka. Otulająca. Ciepła.
Pierwszy raz nazwał ją To. 
I nagle To zafalowało ostrym wybrzuszeniem. 
Przez mikroskopijny otwór wpadł promień słońca.



Copyright Ewa Malarska

(photo -  pixers.pl)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz