słońce kładło na ścianach delikatny ażur firanek. Mama poszła do apteki
wykupić lekarstwa zaordynowane przez lekarza. Był przeziębiony. I znudzony
rysowaniem, bitwami żołnierzy, nawet kraksami samochodów. Włączył
telewizor. No, tak! Kurs chemii da rolników, semestr piąty. Kiedy ta mama
przyjdzie? Ukręci kogel-mogel z kakao?
Uwielbiał jeść powolutku puszystą pychotkę.
Wyłączył gadające
pudło z obrazkami. Rozbolało go głowa. Położył się na tapczanie w dużym pokoju
i podniósł wysoko nogę, jakby stopą chciał dotknąć obrazu na ścianie. Brązowe
rajtuzki zsunęły się z pięt i utworzyły obwarzanki na kolankach.
Ech, te
rajtuzki! Co prawda dla niego nie były problemem. Ale to wyśmiewanie i wstyd.
Odtrącenie.
A mama nie rozumiała nic a nic.
*
Zawsze chował
się w swoim pokoju za zasłoną, gdy miał przyjść z wizytą ktoś obcy. Ale mama
wyciągała go z tej kryjówki, każąc iść i przywitać się. Opornemu groziła
zakazami na to, czy tamto i że nie chce mieć takiego dzikusa w domu. Ulegał.
Drżący i półprzytomny ze wstydu, w tych nieszczęsnych rajtuzkach wchodził do
dużego pokoju. Nienaturalnie głośne dzień dobry przerywało rozmowę dorosłych.
- To wy macie córeczkę? – padało sakramentalne pytanie – nic nie mówiliście.
Rodzice wyjaśniali całe nieporozumienie. Zawstydzony, w granatowej, skrzącej mgle, uciekał do siebie.
- To wy macie córeczkę? – padało sakramentalne pytanie – nic nie mówiliście.
Rodzice wyjaśniali całe nieporozumienie. Zawstydzony, w granatowej, skrzącej mgle, uciekał do siebie.
*
Zgrzyt klucza w
drzwiach. Mama! Nareszcie! Poderwał się gwałtownie. Rumieńce na policzkach.
Wzburzone płowo-złote włosy.
- Popatrz – dźwięczny głos mamy – kto do ciebie przyszedł.
Króciutka, niemal nic nieprzykrywająca spódniczka. Bladoróżowe rajstopki. Twarzyczka aniołka. Sąsiadka mieszkająca w sąsiedniej bramie. O rok młodsza Hania.
- Zaproś koleżankę do swojego pokoju – powiedziała mama – pobawcie się, zaraz będzie obiad, spójrz, jakie ma piękne rajstopki.
Zniknęła w kuchni.
Zaprosił. Hania podeszła do okna i przez chwilę uważnie spoglądała na podwórko.
- Pobawmy się w doktora – powiedziała, zbliżając się - fajnie, że jesteś w rajtkach, bo łatwiej będzie je ściądz...
- Nie bój się, nikomu nie powiem, przyrzekam – dodała szeptem do ucha - kto pierwszy ściądze? No, chodź, dziewczynko…
Granatowa ciemność nie skrzyła. Nie kłuła lodowatymi igiełkami. Była miękka. Otulająca. Ciepła.
Pierwszy raz nazwał ją To.
I nagle To zafalowało ostrym wybrzuszeniem.
Przez mikroskopijny otwór wpadł promień słońca.
- Popatrz – dźwięczny głos mamy – kto do ciebie przyszedł.
Króciutka, niemal nic nieprzykrywająca spódniczka. Bladoróżowe rajstopki. Twarzyczka aniołka. Sąsiadka mieszkająca w sąsiedniej bramie. O rok młodsza Hania.
- Zaproś koleżankę do swojego pokoju – powiedziała mama – pobawcie się, zaraz będzie obiad, spójrz, jakie ma piękne rajstopki.
Zniknęła w kuchni.
Zaprosił. Hania podeszła do okna i przez chwilę uważnie spoglądała na podwórko.
- Pobawmy się w doktora – powiedziała, zbliżając się - fajnie, że jesteś w rajtkach, bo łatwiej będzie je ściądz...
- Nie bój się, nikomu nie powiem, przyrzekam – dodała szeptem do ucha - kto pierwszy ściądze? No, chodź, dziewczynko…
Granatowa ciemność nie skrzyła. Nie kłuła lodowatymi igiełkami. Była miękka. Otulająca. Ciepła.
Pierwszy raz nazwał ją To.
I nagle To zafalowało ostrym wybrzuszeniem.
Przez mikroskopijny otwór wpadł promień słońca.
Copyright Ewa Malarska
(photo - pixers.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz