.
BARDZO
DŁUGI ROK
- Jakież
śliczne dziecko – starsza pani w
kapeluszu przysiadła obok – jak laleczka. Dziewczynka?
-
Dziękuję – odpowiedziałam niespokojnie – tak, dziewczynka.
Niepokój wywołany był tym zachwytem właśnie.
Zrobiłam się przesądna, gdy chodziło o młodą. Było miło, gdy słyszałam takie
pochwały, ale za radą mamy i cioci zawiązałam na małej rączce czerwoną
wstążeczkę. Od złych ludzi. Był jeszcze drugi powód. Młodej poprzestawiały się
pory doby. Usypiała po kąpieli i karmieniu, ale już przed północą otwierała te
wielkie oczyska i ani jej w głowie był sen. Do rana nosiłam ją na rękach,
woziłam w wózeczku, przytulałam do siebie w łóżku. Nic nie pomagało. Żeby
jeszcze była cicho, ale gdzie tam! Pół biedy jak gaworzyła coś tam w języku
niemowlaczków. Ale w chwili, gdy została położona do łóżeczka, zaczynała
koncert na najwyższych tonach. I tak do szóstej rano. Nie miała kolki, nie była
głodna ani spragniona picia. Bufet miała pod nosem przecież. Obficie
zaopatrzony w dodatku. Okazało się, że ten typ tak ma. Po tatusiu. Też tak
koncertował, według zeznań teściowej. Bez powodu. Spała za to na spacerach. Pod
warunkiem, że chodziłam, pchając przed sobą wózek. Nici z czytania książki oraz odpoczynku
na ławce w parku, w cieniu starych drzew. Kilka minut i już usteczka składały się
do płaczu. Kiedy ja się wyśpię, wzdychałam. Bo na pomoc mamy w tym temacie nie
mogłam liczyć. Owszem, nie troszczyłam się o zakupy ani gotowanie czy
sprzątanie. To robiła ona. Ale wszystko, co było związane z obsługą Oleńki,
należało do mnie. Babcia Kasia kochała bardzo najmłodszą wnuczkę, przytulała ją. Nic
ponadto.
- Nie
potrafisz poradzić sobie z jednym dzieckiem – mówiła – ja miałam czworo, dom na
głowie i nikt mi nie pomagał. Nie pieść się, wszystko masz podane pod nos.
Taka była mama. Nie rozpieszczała, nie
przytulała, ale wiedziałam, że mogę na nią liczyć. Nie zawsze, co prawda i nie w takim stopniu, jak idealna Alinka. Mama traktowała też tę pomoc w kategorii
obowiązku. Adam łożył na nasze utrzymanie, zostawiając sobie niewielką
część zarobków. Siostra mamy, moja ukochana ciocia-babcia Weronika pomagała
finansowo. Zakochana była do nieprzytomności w malutkiej. Nazwała ją Jagódka.
Od koloru oczu prawie granatowych.
- To
najpiękniejsze dziecko w naszej rodzinie – zachwycała się.
- Nie
przesadzaj – studziła ją siostra – Alinka była przecież...
- A, daj
spokój z tą twoją Alinką – niecierpliwiła się Weronika – dla ciebie
zawsze ta Alinka i Alinka. Joanka była taka śliczna, Jagódka oczy ma przecież po niej.
Jak zwykle, siostry różniły się w postrzeganiu
urody. Mojej i Alicji.
Po rozwodzie Alicja zmieniła się bardzo. Huśtawka nastrojów. Agresja i zapadania w
milczenie. Wszyscy dziwili się, przecież nie kochała swojego męża, nie była dla
niego dobra, lekceważyła go. A tu taka rozpacz. Bolesne było to, że jej agresja zwróciła się przeciwko mnie właśnie. Alicja zaczęła coraz częściej
przyjeżdżać. Złośliwe uwagi, szeptanie z mamą, urywane w chwili mojego
pojawienia się w pokoju. A słowa ukochanej, starszej córki była dla mamy
wyrocznią. Alicja chyba zazdrościła mi. Tej miłości do Adama. Uczucia, którego
nigdy ona poznała. I tego, że on przyjeżdżał w każda sobotę do nas, swoich
dziewczyn. Nosił małą na rękach. Wciąż mnie przytulał.
Nigdy nie zapomnę, jaką aferę rodzinną wywołała
pewnej niedzieli moja siostra. Przyjechała w piątek po południu. Wszystko było
normalnie, nawet była pogodniejsza niż ostatnio. Oleńka, jak zwykle, dała popis
swoich umiejętności wokalnych przez dwie noce i w niedzielę atmosfera zagęściła
się. Od rana słuchałam uwag, jak to nie radzę sobie z dzieckiem, wypowiadanych
przez mamę i Alicję. Ale w chwili, gdy usłyszałam, jaką wspaniałą matką w
przeciwieństwie do mnie, jest synowa Alicji - nota bene, Jędrek zajmował się
dzieckiem, bo Jadze nie przyszło to do głowy - nie wytrzymałam i powiedziałam,
co myślę.
- Daj mi
święty spokój – podniosłam głos – ja też jestem niewyspana, wiesz, że mała nie
śpi nocami, o co masz do mnie pretensje? Raptem Jaga jest wspaniałą matką? Od
kiedy? Zmieniło się coś nagle?
- No, nie!
– Alicja zerwała się na równe nogi – Nie pozwolę sobie na takie traktowanie!
Wychodzę! Moja noga tu więcej nie postanie! Albo ja albo ona!
Ubrała się szybko i trzasnąwszy drzwiami
wybiegła z mieszkania. Mama szlochając, wybiegła za nią. Wróciła po paru
minutach. Adam i ja z malutką na rękach staliśmy przestraszeni.
-
Wynoście się obydwoje – krzyknęła mama – już was nie ma! Skrzywdziłaś moje
dziecko!
- Dokąd
mamy pójść – spytałam ze ściśniętym sercem – powiesz nam? Ja nie jestem twoim
dzieckiem?
- Jak
śmiałaś tak do niej odezwać się – mama nie panowała nad sobą – ona jest starsza
i należy się jej szacunek! Biedne dziecko, poszła do Bohdana. Ja też idę. Jak
wrócę, ma was nie być!
Takiej mamy jeszcze nie widziałam. Zmęczenie,
nieprzespane noce, wszystkie stresy wzięły górę. Rozszlochałam się, poczułam
jak lecę gdzieś w przepaść, jeszcze Olę zdołałam oddać Adamowi i osunęłam się
na podłogę. Nie zemdlałam. Nie mogłam tylko poruszyć się. Ani wydobyć głosu.
Adam przeniósł mnie na kanapę, rozcierał ręce, stopy. Nic nie czułam. Dotarł do
mnie płacz malutkiej.
- Ola,
daj mi Oleńkę – wydawało mi się , że krzyczę – daj mi małą…
-
Spokojnie, Pikusiu – nachylił się – co mówisz?
- Ola – powtórzyłam – daj mi ją, ona płacze…
- Leż
spokojnie – powiedział – lepiej już? Nie martw się, ja się nią zajmę.
Usnęłam jak kamień. A potem poszliśmy na spacer
do parku. Adam późnym popołudniem wrócił do Warszawy. Mama pojawiła się
wieczorem. Bez Alicji. Spokojna, ale bez uśmiechu. Nie komentowała swojego
zachowania, ani tych okrutnych słów. Wiele lat później dowiedziałam się, że
Bohdan stanął w mojej obronie. Nie przekonał Alicji, ale mama
zrozumiała. Nie wróciłyśmy nigdy do tego, co się stało. Nikomu o tym nie
powiedziałam. Następnego dnia poszłam z córeńką w wózeczku na grób taty i tam
płakałam tak długo, aż wypłakałam cały żal. Gdybyś żył, tatusiu…
Malutka rosła jak na drożdżach. I była coraz
ładniejsza. Czarne włoski, ciemnoniebieskie, wielkie oczy, długie, czarne
rzęsy, malutki nosek, usta swojego ojca. Śniada cera. Spała coraz lepiej. Miała niecały roczek, jak stanowczo odmówiła ssania piesi. Pierwszy
raz zostawiłam ją z babcią i pojechałam do Warszawy na Sylwestra. Tak się
cieszyłam, że pobędę z Adasiem całe dwa dni, zobaczę przyjaciół. Nie
sądziłam, że tak będę tęskniła do małej. Wciąż myślałam czy nie zachorowała, a może
płacze.
Wtedy też pierwszy raz zobaczyłam, jak bardzo zmienił się Adaś. Już nie byłam
najważniejsza. Nie obejmował czule i nie przytulał w tańcu. Przywitaliśmy Nowy
Rok. Mieliśmy takie nasze
życzenie wypowiadane w Wigilię i w Sylwestra, szeptane równocześnie – żebyśmy
się zawsze kochali. Szepnęłam je i teraz, ale Adam cmoknął mnie w policzek,
mówiąc - wszystkiego najlepszego. To wszystko. Kochać się też nie chciał, a
przecież wracałam tego popołudnia do malutkiej. Już nie
patrzył na mnie błękitną szarością. Pierwszy raz poczułam bijący od niego
chłód, który miał towarzyszyć mi długie lata, aż zmienił się w mur z lodu.
Copyright Ewa Malarska
Photos
1. Chantal Parise - MACIERZYŃSTWO
(www.e-oprawa.pl)
2. Renata Brzozowska - IBERYJSKI SMUTEK
(www.brzozowska-art.pl)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz