Translate

poniedziałek, 26 maja 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (11) - W Puławach







.









BARDZO
DŁUGI ROK












-  Jakież śliczne dziecko –  starsza pani w kapeluszu przysiadła obok – jak laleczka. Dziewczynka?
-  Dziękuję – odpowiedziałam niespokojnie – tak, dziewczynka.
Niepokój wywołany był tym zachwytem właśnie. Zrobiłam się przesądna, gdy chodziło o młodą. Było miło, gdy słyszałam takie pochwały, ale za radą mamy i cioci zawiązałam na małej rączce czerwoną wstążeczkę. Od złych ludzi. Był jeszcze drugi powód. Młodej poprzestawiały się pory doby. Usypiała po kąpieli i karmieniu, ale już przed północą otwierała te wielkie oczyska i ani jej w głowie był sen. Do rana nosiłam ją na rękach, woziłam w wózeczku, przytulałam do siebie w łóżku. Nic nie pomagało. Żeby jeszcze była cicho, ale gdzie tam! Pół biedy jak gaworzyła coś tam w języku niemowlaczków. Ale w chwili, gdy została położona do łóżeczka, zaczynała koncert na najwyższych tonach. I tak do szóstej rano. Nie miała kolki, nie była głodna ani spragniona picia. Bufet miała pod nosem przecież. Obficie zaopatrzony w dodatku. Okazało się, że ten typ tak ma. Po tatusiu. Też tak koncertował, według zeznań teściowej. Bez powodu. Spała za to na spacerach. Pod warunkiem, że chodziłam, pchając przed sobą wózek. Nici z czytania książki oraz odpoczynku na ławce w parku, w cieniu starych drzew. Kilka minut i już usteczka składały się do płaczu. Kiedy ja się wyśpię, wzdychałam. Bo na pomoc mamy w tym temacie nie mogłam liczyć. Owszem, nie troszczyłam się o zakupy ani gotowanie czy sprzątanie. To robiła ona. Ale wszystko, co było związane z obsługą Oleńki, należało do mnie. Babcia Kasia kochała bardzo najmłodszą wnuczkę, przytulała ją. Nic ponadto.
-  Nie potrafisz poradzić sobie z jednym dzieckiem – mówiła – ja miałam czworo, dom na głowie i nikt mi nie pomagał. Nie pieść się, wszystko masz podane pod nos.
Taka była mama. Nie rozpieszczała, nie przytulała, ale wiedziałam, że mogę na nią liczyć. Nie zawsze, co prawda i nie w takim stopniu, jak  idealna Alinka. Mama traktowała też tę pomoc w kategorii obowiązku.  Adam łożył na nasze utrzymanie, zostawiając sobie niewielką część zarobków. Siostra mamy, moja ukochana ciocia-babcia Weronika pomagała finansowo. Zakochana była do nieprzytomności w malutkiej. Nazwała ją Jagódka. Od koloru oczu prawie granatowych.
-  To najpiękniejsze dziecko w naszej rodzinie – zachwycała się.
-  Nie przesadzaj – studziła ją siostra – Alinka była przecież...
-  A, daj spokój z tą twoją Alinką – niecierpliwiła się Weronika – dla ciebie zawsze ta Alinka i Alinka. Joanka była taka śliczna, Jagódka oczy ma przecież po niej.
Jak zwykle, siostry różniły się w postrzeganiu urody. Mojej i Alicji. Po rozwodzie Alicja zmieniła się bardzo. Huśtawka nastrojów. Agresja i zapadania w milczenie. Wszyscy dziwili się, przecież nie kochała swojego męża, nie była dla niego dobra, lekceważyła go. A tu taka rozpacz.  Bolesne było to, że jej agresja  zwróciła się przeciwko mnie właśnie. Alicja zaczęła coraz częściej przyjeżdżać. Złośliwe uwagi, szeptanie z mamą, urywane w chwili mojego pojawienia się w pokoju. A słowa ukochanej, starszej córki była dla mamy wyrocznią. Alicja chyba zazdrościła mi. Tej miłości do Adama. Uczucia, którego nigdy ona poznała. I tego, że on przyjeżdżał w każda sobotę do nas, swoich dziewczyn. Nosił małą na rękach. Wciąż mnie przytulał.
Nigdy nie zapomnę, jaką aferę rodzinną wywołała pewnej niedzieli moja siostra. Przyjechała w piątek po południu. Wszystko było normalnie, nawet była pogodniejsza niż ostatnio. Oleńka, jak zwykle, dała popis swoich umiejętności wokalnych przez dwie noce i w niedzielę atmosfera zagęściła się. Od rana słuchałam uwag, jak to nie radzę sobie z dzieckiem, wypowiadanych przez mamę i Alicję. Ale w chwili, gdy usłyszałam, jaką wspaniałą matką w przeciwieństwie do mnie, jest synowa Alicji - nota bene, Jędrek zajmował się dzieckiem, bo Jadze nie przyszło to do głowy - nie wytrzymałam i powiedziałam, co myślę.
-  Daj mi święty spokój – podniosłam głos – ja też jestem niewyspana, wiesz, że mała nie śpi nocami, o co masz do mnie pretensje? Raptem Jaga jest wspaniałą matką? Od kiedy? Zmieniło się coś nagle?
-  No, nie! – Alicja zerwała się na równe nogi – Nie pozwolę sobie na takie traktowanie! Wychodzę! Moja noga tu więcej nie postanie! Albo ja albo ona!
Ubrała się szybko i trzasnąwszy drzwiami wybiegła z mieszkania. Mama szlochając, wybiegła za nią. Wróciła po paru minutach. Adam i ja z malutką na rękach staliśmy przestraszeni.
-  Wynoście się obydwoje – krzyknęła mama – już was nie ma! Skrzywdziłaś moje dziecko!
-  Dokąd mamy pójść – spytałam ze ściśniętym sercem – powiesz nam? Ja nie jestem twoim dzieckiem?
-  Jak śmiałaś tak do niej odezwać się – mama nie panowała nad sobą – ona jest starsza i należy się jej szacunek! Biedne dziecko, poszła do Bohdana. Ja też idę. Jak wrócę, ma was nie być!
Takiej mamy jeszcze nie widziałam. Zmęczenie, nieprzespane noce, wszystkie stresy wzięły górę. Rozszlochałam się, poczułam jak lecę gdzieś w przepaść, jeszcze Olę zdołałam oddać Adamowi i osunęłam się na podłogę. Nie zemdlałam. Nie mogłam tylko poruszyć się. Ani wydobyć głosu. Adam przeniósł mnie na kanapę, rozcierał ręce, stopy. Nic nie czułam. Dotarł do mnie płacz malutkiej.
-  Ola, daj mi Oleńkę – wydawało mi się , że krzyczę – daj mi małą…
-  Spokojnie, Pikusiu – nachylił się – co mówisz?
-  Ola – powtórzyłam – daj mi ją, ona płacze…
-  Leż spokojnie – powiedział – lepiej już? Nie martw się, ja się nią zajmę.
Usnęłam jak kamień. A potem poszliśmy na spacer do parku. Adam późnym popołudniem wrócił do Warszawy. Mama pojawiła się wieczorem. Bez Alicji. Spokojna, ale bez uśmiechu. Nie komentowała swojego zachowania, ani tych okrutnych słów. Wiele lat później dowiedziałam się, że Bohdan stanął w mojej obronie. Nie przekonał Alicji, ale mama zrozumiała. Nie wróciłyśmy nigdy do tego, co się stało. Nikomu o tym nie powiedziałam. Następnego dnia poszłam z córeńką w wózeczku na grób taty i tam płakałam tak długo, aż wypłakałam cały żal. Gdybyś żył, tatusiu…

Malutka rosła jak na drożdżach. I była coraz ładniejsza. Czarne włoski, ciemnoniebieskie, wielkie oczy, długie, czarne rzęsy, malutki nosek, usta swojego ojca. Śniada cera. Spała coraz lepiej. Miała niecały roczek, jak stanowczo odmówiła ssania piesi. Pierwszy raz zostawiłam ją z babcią i pojechałam do Warszawy na Sylwestra. Tak się cieszyłam, że pobędę z Adasiem całe dwa dni, zobaczę przyjaciół. Nie sądziłam, że tak będę tęskniła do małej. Wciąż myślałam czy nie zachorowała, a może płacze.


Wtedy też pierwszy raz zobaczyłam, jak bardzo zmienił się Adaś. Już nie byłam najważniejsza. Nie obejmował czule i nie przytulał w tańcu. Przywitaliśmy Nowy Rok. Mieliśmy takie nasze życzenie wypowiadane w Wigilię i w Sylwestra, szeptane równocześnie – żebyśmy się zawsze kochali. Szepnęłam je i teraz, ale Adam cmoknął mnie w policzek, mówiąc - wszystkiego najlepszego. To wszystko. Kochać się też nie chciał, a przecież wracałam tego popołudnia do malutkiej. Już nie patrzył na mnie błękitną szarością. Pierwszy raz poczułam bijący od niego chłód, który miał towarzyszyć mi długie lata, aż zmienił się w mur z lodu.



Copyright Ewa Malarska

Photos
1. Chantal Parise - MACIERZYŃSTWO
(www.e-oprawa.pl)

2. Renata Brzozowska - IBERYJSKI SMUTEK
(www.brzozowska-art.pl)



 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz