Translate

niedziela, 4 maja 2014

ZAPISKI ZNALEZIONE W SEKRETARZYKU (1)









31 grudzień
Sylwester. Byliśmy pod Pałacem Kultury i Nauki. Pokaz ogni sztucznych. Wspaniałe widowisko! Wypiliśmy szampana i do domu. Od jutra wolność. Przestaję pracować. Tak uzgodniliśmy z Adamem. Przy jego zarobkach, damy radę finansowo. Jak to dobrze, że załatwiłam mu tę pracę. 

1 styczeń 
Pierwszy dzień wolności!!!

2 styczeń 
Drugi dzień wolności!!! 

3 styczeń 
Trzeci dzień wolności!!!
Wylałam na siebie wrzątek. Poparzenie III-go stopnia prawej nogi od biodra do połowy uda. A dalej – aż do stopy lżejsze. Ból! Ból!! Ból.!!! 

20 styczeń 
Wyszłam pierwszy raz na świat. Do samochodu, zakupy i do domu. Już lepiej.

27 styczeń 
Już bardzo dobrze. Byliśmy w restauracji na karnawałowym baleciku. W sumie dobrze. Ale mój mąż – no, no – ciągle ma wzięcie. Powiedziałabym, takie porozumienie nóg pod stołem z sąsiadką z naprzeciwka. Chyba podoba mu się to. Nie robi to już na mnie takiego wrażenia, przestałam podchodzić emocjonalnie. Po prostu, odnotowuję w pamięci. Tańczyliśmy. Podczas jednego z tańców do utworu Golców – Tak bardzo, bardzo kocham ją – zapytałam, jakbym była świeżo poślubioną, niedoświadczoną żoną, o kim myślisz. I usłyszałam, że o mnie myśli mój mąż. Podczas tego tańca. Ciekawe. Przecież jest ze mną, co noc, kiedy wszyscy śpią. Kurcze, może mniej myśli, więcej czynów, co?? 

5 luty 
Pogoda paskudna! No i pierwszy dzień głodówki – pardon – diety. Ciekawe, jak długo wytrzymam? Mam zamiar cały miesiąc. Nakleiłam sobie taki cudowny plasterek na ramię. I zajrzałam do jadłospisu.
-  ziemniaczki 2
-  marchewki 3
-  1 łyżka buraczków
-  3 łyżki ryżu.
Oj, tam – po co ja to piszę? Zobaczymy. Tak naprawdę, co to za różnica, parę kilo mniej, parę kilo więcej – i tak stara baba a czy trochę grubsza, czy chudsza – komu na tym zależy?  Może trochę mnie samej? Ale, gdyby tak…  niemożliwe. Lepiej będzie jak obejrzę sobie Cichy Don – właśnie zaczął się na WOT. 
O! Pokolorowany.
20.00 – niedobrze, zjadłabym coś słodkiego…

6 luty 
10.00 – Masażystka. Ewa. Co za cudowne uczucie. Luksus. Elegancja-Francja. Poczułam się lekko, jakby ktoś napełnił mnie powietrzem. We łbie trochę mi się kręciło, jak po kilku głębszych – przeszło. A poza tym jak gwiazda Hollywood – tłustawa gwiazda, której lata świetności przypadały na… no, mniejsza o to, powiedzmy ubiegły wiek. 
O, matko kochana – to już naprawdę ubiegły wiek!!
Przyszły kaseta i płyta TOP2000. Późnym popołudniem, gdy obiadek dochodził na gazie, tańczyliśmy sobie jakiś taniec-przytulaniec z tejże płytki. 
Idzie nowe? Wraca stare? 

7 luty 
Wychodzę dzisiaj – opłaty, bank, spacer. A to plan comiesięcznych wydatków, że tak powiem, stałych.
-  mieszkanie               600
-  parking                    150
-  kieszonkowe A.        150
-  masaż                     200
-  fryzjer                       50
-  manic/pedic              80
-  sprzątanie               120
Co daje sumę           1400 zeta. Chyba.

Nie mam głowy do rachunków. A kurde, od tylu lat muszę to robić. Brr… Jak to dobrze, że udało mi się załatwić tę pracę dla Adama. I mam nadzieję, że będzie pracował tam dalej.  Na koncie mamy 20.000 zeta. Muszę zacząć oszczędzać. No, właśnie w ramach oszczędności kupiłam sobie błękitną, aksamitną podomkę i koszulkę nocną o kolorze nieba wypalonego przez słońce – po prostu zszarzały błękit. W promocji. Znaczy ta koszulka i ta podomka. 

8 luty 
Przyszła pani Ala. Dobra kobieta, jak nazywa ją Adam. Niech sobie sprząta, będzie czyściutko, jak wrócę. Lecę na Bartycką zrobić rozeznanie w glazurze. Przed nami remont łazienki.
Wróciłam o 14-ej. Nogi weszły mi w dziąsła. I troszkę – deczko, jak mówi Asia – przemarzłam. No, ale już wszystko(?) wiem. To, co podoba mi się w tym nowym ustroju – klient to rzeczywiście PAN. KTOŚ. A więc – mój polonista w grobie się przewraca – sadzano mnie na najmniejszych kibelkach, bo o takie pytałam. Ja się mieszczę – ciekawe, co z klejnotami Adama, czy nie zostaną przed kibelkiem. Demonstracje działania paneli prysznicowych w kabinie – na mokro. Jednym słowem – stereo i w kolorze było. Po obejrzeniu ponad setki plansz z naklejonymi kafelkami glazury, kupiłam jeden + szlaczek, sorki, dekor. Śmieszna nazwa - dekor, (hi,hi). To był śmieszny widok. Olbrzymi magazyn (2500m2) pod gołym niebem, towar pod plastikowymi płachtami, przemiły facet bierze ode mnie tę fakturę na ten kafelek, przeprasza za złe warunki  (że niby mam stać na tym zimnie pod gołym niebem), znika i po dłuższej chwili zjawia się z tym moim jednym kafelkiem. Wyjaśnia również, że to wina Trasy Siekierkowskiej. Otóż znaleźli się właściciele ziemi, na której znajdował się tenże magazyn i wygrużono ich na zbity pysk. To znaczy nie właścicieli ziemi, tylko magazyn. Dekor (ha,ha) uprzejma pani w pawilonie zdjęła dla mnie z ekspozycji. Poczułam się jak Lord Cox Amazon. 

10 luty 
Dzień z Adamem...
Aha, wracając do kafelków – ten jeden + dekor (ha ha) kupiłam dla niego – niech nie męczy się bieganiem na Bartycką, chociaż to przystanek od naszego bloku i nawet na piechotę można tam dojść w kilka minut, niech obejrzy sobie w domu. Nie lubi przeca chodzić po zakupy. 

12 luty 
W sobotę byliśmy z Januszami na filmie „O czym marzą kobiety”. Główne role grali Mel Gibson i Helen Hunt. W kinie Atlantic. Po remoncie. Trzy sale (w tym jedna z balkonem w poprzednim wcieleniu). Film ekstra. Gibson wspaniały. Z filmu na film coraz lepszy. Takie filmy lubię – w lekkiej formie podane istotne i ważne sprawy z dziedziny relacji męsko-damskich. Gdyby to było takie proste! Ale czy zawsze chciałabym wiedzieć, o czym myśli mój mąż? 

13 luty 
Nie najlepszy dzień. Wciąż boli mnie kręgosłup i prawa ręka. Zakupy. Bazarek. Przyjemność dnia - Ewa – godzina masażu. Rozkosz, mniam, mniam…
Dlaczego nie potrafię rozluźnić mięśni karku? Kiedy zrozumiem, kiedy dotrze do mnie, że już nie muszę się spieszyć? Telefon od Justyny. U nich rzeczywiście dzieje się coś niedobrego. Umówiłyśmy się na spotkanie bez obecności i wiedzy naszych panów. Musimy pogadać. Adam kupił mi płytę relaksacyjną – Szmer Strumyka. Piękna. Zastanawiam się - o czym to świadczy. Drzemie w nim jeszcze coś, czy to rekompensata za brak… Justyna powiedziała, że najlepszym lekarstwem na jej serce jest uczucie męża. Dokładnie – o moje serce powinien dbać mój mąż. Coś w tym jest… 

14 luty 
Walentynki. Chyba urodziłam się za wcześnie. Smutno mi. To minie. Tęsknię za mamą i tatą.  Nie mam gdzie naładować akumulatora. Trochę egoistyczne takie myślenie. Ale cóż, jak napisał Wańkowicz w książce „Ziele na kraterze”, to ziele właśnie pozostaje najdłużej zielone od strony rodziców. A może urodziłam się za późno? Bo gdyby tak wcześniej, to może żyliby jeszcze i wiedziałabym, że jestem wciąż kochana i że oni to taka opoka – mimo wszystko. 

15 luty 
Pani Ala sprząta. Idę do banku. Pani w okienku zaproponowała mi kartę VISA – taką tylko do bankomatu. Chyba mnie nie lubi. Przecie to łatwiejszy dostęp do pieniędzy. Kupiłam dla Adama piżamę na wyprzedaży, sorki – promocji (wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tych nowych pojęć) za jedyne 49 zeta.
Wizyta u dentystki. Wszystko OK. Kamień usunięty. Ino piątka dolna, lewa – dziurawa. Będziemy leczyć. Ano, będziemy. 

16 luty 
Urodziny Oleńki. Przyszła na świat o 3.15 w szpitalu na Solcu. Trzy tygodnie przed zapowiedzianym przez lekarza terminem. Miała urodzić się 8 marca i nazywać Dzień Kobiet:)) Albo Międzynarodówka:)) Od pełnej nazwy – Międzynarodowy Dzień Kobiet. A tak – ma na drugie imię Danuta. Jak moja teściowa. Nieoficjalnie. Bo oficjalnie to jej imię brzmi zupełnie inaczej. Teściowej imię, znaczy. A co mi tu raptem o teściowej zebrało się!
Moje słoneczko. Takie już dorosłe. Mężatka. Szefowa działu. Pani mecenas – jak mówi o niej żartobliwie nasz pan doktor Staś. Dopiero co, niedawno, była taka malutka. A ja taka młoda. Adam też, ale on wciąż chodzi w krótkich spodenkach. Chłopięcość mojego męża wciąż mnie zadziwia, czasami wkurwia, a tak generalnie jest mi to w końcu obojętne. Zgodnie z założeniem przyjętym przed laty, biorę ludzi takimi, jacy są. A przynajmniej staram się. Adam to też człowiek. No i mąż. Ojciec mojego dziecka.
Oleńka przyjechała rano przed dziesiątą. Pobędzie dzisiaj ze mną, chociaż troszeczkę. Przyjechało słoneczko, jadło śniadanko (koniecznie miał być twarożek ze szczypiorkiem – i był), a ja patrzyłam na nią jedzącą i wróciłam w dzieciństwo. Tylko, że role się zmieniły. Napisałam „dzieciństwo” a miałam na myśli najwcześniejszą dorosłość, gdy przyjeżdżałam do mamy. I też wszystko było takie pyszne. I też tak pomrukiwałam przy jedzeniu, też byłam taka i chyba czułam to, co ona. Dobre jedzenie i otaczająca mnie, jak puszysty obłok, miłość – to dom rodzinny. Pojechałyśmy na Bartycką po te cholerne kafelki. Glazura została wybrana (to brzmi prawie tak, jak – kości zostały rzucone) przez Olę.  Kolory – biały, granat i troszeczkę żółci. Piękne są te skalary – dekor, hi,hi. Adam musi je zaakceptować! Koniec! Gotuję zupę. Olgunia poszła do pani Julii. Jest błogo.
Wieczorem był obiad. Adam kupił kwiaty dla dostojnej jubilatki. Aha, zapomniałabym! Dostała od nas piętrowy kosz na owoce. Niestety, swoim kolejnym atakiem wściekłości skierowanym na mnie Adam popsuł wszystko. Skąd to u niego się bierze? Tak nagle, bez powodu, wściekłość w głosie, białe z nienawiści oczy i ten podniesiony głos. Jaki tam podniesiony głos! Wrzask – to adekwatne określenie. Zresztą nie chodziło mi o mnie. Żyję z tym całe lata, w zasadzie od urodzenia się Oleńki. Chodzi mi o zapadłe nagle milczenie i wielkie oczy mojego skarbulka. Ich natychmiastowy zamiar wyjścia (nie oczu, tylko Oli i Marka). Zostali jeszcze troszkę, bo ich uprosiłam. Nie przyjadą na niedzielny obiad. Posprzątałam, pozmywałam a mój pyskaty, ciężko chory na katar mąż odpoczywał w sypialni.  No, ma 37,2. Chyba powinien zacząć pisać testament. Ciężki stan, wskazujący na zejście. Już widzę napis na nagrobku - zmarł po krótkich, lecz ciężkich cierpieniach kataralnych:))) 

17 luty 
Sobota "do bani". Nie śpię od czwartej rano. Ciężka atmosfera. ADAM UMIERA NA KATAR!!!! 

19 luty 
To był ciężki weekend… Adam nadal przeziębiony, sorki, ciężko chory na katar. Dwa dni spędził w łóżku. I nareszcie poszedł do pracy.  Zgodnie z zapowiedzią dzieciaki nie przyszły na niedzielny obiad. Nie jestem do końca pewna przyczyny. Czy wybuch złości Adam i nasza, hmm… powiedzmy sprzeczka, czy troska o zdrowie ojca… Znaczy, żeby nie zakłócać mu spokoju.  W każdym bądź razie wpadli wieczorem na herbatkę. Ja i Aga sączyłyśmy Malibu. Pycha.
Martwię się. Naprawdę. Dlaczego tak bardzo chcą kupić działkę i budować dom? Przecież to oznacza kredyty, spłaty, długi. Są tacy młodzi. Jeszcze zdążą. Tłumaczyłam to małej, ale… Może posłucha ojca, jak ten dojdzie do siebie po tej straszliwej chorobie, którą ludzie nazywają katarem. A przynajmniej wysłucha. To tak boli, że nie możemy dać jej więcej, dopomóc finansowo. Czarne myśli kłębią mi się w głowie. Nie wyobrażam sobie, nie wiem jak to będzie dalej. Oni jeszcze nie wiedzą, że dziecko (mam nadzieję, że będę miała wnuczkę albo wnuka), kłopoty finansowe to wstęp do sprzeczek, kłótni, wzajemnych pretensji, awantur, początku kryzysu. Otwiera się, szczególnie w kobiecie, pozostaje takie miejsce w sercu, do którego wpadają i w którym pozostają wszystkie złe słowa, spojrzenia. Jednym słowem – boję się i już. A może przemawiają przez mnie moje złe doświadczenia? Może u nich będzie inaczej? Mają takie piękne mieszkanie na Żoliborzu, powinni tam pomieszkać. Zbierać pieniądze. Przecież będą awansować, zarabiać więcej. Albo… a sama nie wiem, co. Tak czy siak – martwię się o to ich parcie na budowę albo kupno własnego domu. 
Za godzinkę przyjdzie Ewa. Masaż. Kurcze, mam dziś zawroty głowy. Ale dzień jest piękny,7C i słońce. 

20 luty 
Hurra!!! Adam ozdrowiał. Półka na książki nad łóżkiem w sypialni została powieszona. Złota rączka Adama to sprawiła. Nie chwaląc się, jam to uczynił, jak mówił pan Zagłoba. Ja tylko trzymałam rurę od odkurzacza, podstawiając ją pod właściwe miejsce przy wierceniu dziur na haki w ścianie. Do zawieszenia tej półki. Adam sapał, klął, coś mu nie szło. Znalazł natychmiast winnego – mnie oczywiście. Bo to wszystko przez te twoje pieprzone pomysły – to cytat. Jak zwykle przy takich okazjach, a teraz po osłabieniu kataralnym szczególnie, oczy mu jaśniały do białości. Ten blask niesie zwykle wyładowania elektryczne w małżeńskiej atmosferze. Ja w charakterze odgromnika. Przywykłam. Udało się w końcu. Pioruny z błyskawicami przewaliły się. Półka wisi. Adam odzyskał spokój ducha i normalny kolor oczu (szary chyba?) oraz poczucie humoru. Przyjrzał się tej ciężkiej, sosnowej półce, wiszącej tuż nad wezgłowiem łóżka i powiedział -  jest ślicznie, jutro zakupię białe, nowiuteńkie, czyściutkie, ekologiczne kaski i tak będziemy spać.
Jest świetnie, gdy własny mąż, po długim pożyciu małżeńskim, w zasadzie to stażu, bo pożycia to już ponad dziesięć lat nie uświadczyłam, potrafi rozśmieszyć. Adam potrafi. Dobre i to. 

21 luty 
Pochmurno. Pada śnieg. Z deszczem chyba. Nie chcę mi się nigdzie chodzić. Na ekrany wchodzi film Przedwiośnie. Dla przypomnienia sobie tej obowiązkowej lektury szkolnej, sięgnęłam po książkę. O, matko kochana! Zupełnie inaczej odbieram teraz, niż ileś tam lat temu, jako nastolatka. Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z Olą. A ona powiedziała, trawestując znane powiedzenie (jakbym słyszała jej ojca) – śpij szybko mamiku, bo poduszka potrzebna.
Znaczy, też chce sobie przypomnieć.
Zaczęłam porządkować mój całkiem spory księgozbiór. To znaczy na razie założyłam spis książek. Zaczyna się robić jaki taki porządek.  No, no, pani M. Jestem pełna uznania. Szacun! 

23 luty 
Wczoraj był tłusty czwartek. Moje rachityczne próby narzucenia sobie diety poszły w diabły. Zeżarłam chyba cztery takie wielkie pyszności.  Chociaż nie powiem, rano była gimnastyka, (he,he,he), potem prysznic, potem wcieranie w sadełko cudownej maści (kremu?) z alg i wodorostów morskich o nieprzyjemnej nazwie XXL. A potem dwugodzinny spacer. Byłam w Łazienkach. Cisza, śnieg. Gdzieś daleko poszum Warszawy. Brodziłam po zasypanych śniegiem alejkach. Matki z dziećmi. Emeryci. I – jakżeby inaczej – zakochani. Widziałam parę. Ona trzymała w dłoniach czerwoną różę. On ją obejmował. Dziewczynę znaczy. Nie różę. I tak ładnie patrzyli na siebie. Brak mi tego. Tej świeżości uczuć. Generalnie uczuć.
Jutro zaczyna się weekend. Przyjadą Oleńka i Marek na obiad. A przedtem pojedziemy z nimi do Zalesia obejrzeć działki pod budowę domu.


cdn





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz