Translate

czwartek, 15 maja 2014

KADRY WSPOMNIEŃ (3) - Dorastania ciąg dalszy









 







UNIWEREK
i ADAM














W październiku rozpoczął się rok akademicki. Wykłady, ćwiczenia, lektoraty. Nowe znajomości.  Chłopcy zabiegający o moje spojrzenie. Ale mnie zależało tylko na jednym. Chłopaku o szarych oczach i ciepłych ustach. Nie rozumiałam jego zachowania. Pamiętam swoje osiemnaste urodziny. Robił ze mną zakupy, pomagał, całował w przelocie. Przytulał. A na prywatkę przyszedł z inną. Bardzo ładną studentką szkoły teatralnej i filmowej. Miała na imię Basia. Tańczył tylko z nią. Rozmawiał tylko z nią. Nie istniałam. Jakbym była powietrzem. Zostawiłam to całe tańczące towarzystwo i zaszyłam się w kuchni, nie zapalając światła. I wtedy zobaczyłam, jak w przedpokoju Adam całuję tę dziewczynę. Basię. Ona zarzuciła mu ręce na szyję a jego dłonie błądziły po jej ciele. Zdrętwiałam. Bałam się poruszyć. W ciemności łzy spływały mi po twarzy. A oni coś szeptali do siebie. I potem wyszli z domu, by wrócić po kwadransie. Już bez przytulania i pocałunków. Poprawiając ubrania.

Takie Basie, Tereski, Hanie, Elżbietki pojawiały się bez przerwy. Wystarczyło jednak, żeby wziął mnie za rękę i przytulił w tańcu a świat dookoła przestawał istnieć. Były takie chwile, gdy wydawało mi się, że jesteśmy razem. Ale jakaś Hania czy inna Ela mówiła, że jeszcze usta ją bolą od pocałunków Adasia.
-  Nie martw się, ciotka – powiedział raz Jędrek – daj sobie z nim spokój, zawsze taki był, wszystkie dziewczyny są jego… na krótko i jednocześnie. Ten typ tak ma.
Zaskoczył mnie. Nie przypuszczałam, że ktokolwiek wie o mojej miłości. A już na pewno nie ten kpiarz. Zaczęłam spotykać się z innymi chłopakami. Chodzić na prywatki. Ale tańcząc, przytulając się, całując, zamykałam oczy i czułam tamte usta, tamte ramiona… Pamiętam, jak spotkałam się kilka razy ze studentem ekonomii. Ibrahimem. Arabem. Na trzecim spotkaniu – matko kochana, to jakaś magiczna liczba – zaproponował mi wspólne uczenie się. U niego w akademiku. Stanowczo odmówiłam. Bo niby, czego mieliśmy uczyć się razem? Po polsku ekonomii arabskiej, czy filologii polskiej po arabsku? Nie mam pojęcia. Alicja znosiła jajo kwadratowe podczas moich spotkań z Ibrahimem. Ze strachu o mnie. Zobaczyłam jak jej ulżyło, gdy powiedziałam o zerwaniu. Chociaż tak naprawdę nie było co zrywać. Nic się nie zaczęło to i kończyć nie było czego. Podobnie było z Andrzejem. Na odmianę studentem ostatniego roku jakiegoś wydziału na Politechnice. Też chciał uczyć się ze mną w akademiku. I wciąż prowadzał mnie do Muzeum Techniki. Sądzę, że chciał mnie tym zmęczyć. No i wizyta w jego akademiku byłaby coraz bliższa. To on zapytał mnie podczas któregoś spotkania o moje marzenia, jak wyobrażam sobie przyszłość i co chciałabym robić w życiu.

Studiowałam pilnie. Nawet ostatni egzamin, siekiera i postrach studentów pierwszego roku polonistyki, SCS – czyli staro-cerkiewno-słowiański zaliczyłam. Co prawda za drugim podejściem i z marnym wynikiem. Na wakacje pojechałam do domu. Do swojego miasteczka. I spotkałam się pod wierzbą z Andrzejem. Tym od wierzby, nie od marzeń. Nie powróciło już tamto uczucie. Wszystko było inne. I tylko moja przyjaciółka i powiernica Hanka od piaskownicy, dowiedziała się o wszystkim. O nieszczęsnej miłości do Adama.

Wypoczęta, opalona rozpoczęłam drugi rok studiów. Postanowiłam, że zapomnę o Adamie i zajmę się nauką. W tym postanowieniu wytrwałam do pierwszego spotkania się z nim. Nie pokonałam siebie. To było silniejsze. Adam pracował i usiłował pokonać drugą klasę technikum wieczorowego. Kiepsko mu to szło. Coraz częściej łapałam jego spojrzenie pełne podziwu, gdy siedziałam nad książkami. Tylko nie wiedziałam, czego ten podziw dotyczy. Uczenia się, urody? Może zaczął mnie dostrzegać, bo udawałam obojętność. Nawet nieźle mi szło. Nie pozwalałam na próby przytulenia, muśnięcie ręki. A on coraz częściej zaczął proponować kino, teatr, wyjście do kawiarni. Spacery. Nocami śniły mi się szare oczy. Tęskniłam dniami. Dopiero po sesji zimowej i powrocie z domu umówiłam się z nim. Był zaskoczony i szczęśliwy. Spotykaliśmy się coraz częściej. Przestały istnieć inne dziewczyny. Czekał na mnie pod uniwerkiem, przynosił małe bukieciki stokrotek lub fiołków, schowane w zrolowaną gazetę. Powiedziałam mu, że lubię ptysie z bitą śmietaną. Z piekarni i cukierni jednocześnie, przy Ząbkowskiej. I już je miałam następnego dnia rano. Przyjechał z całą wielką paką. Dom dopiero budził się ze snu.
-  Kto to może być o tej porze – Alicja w podomce wyjrzała przez okno – Adam?
-  Dziecko – powiedziała otwierając mu drzwi – jeszcze nie ma ósmej, Ewa śpi, wykłady ma dziś później…
-  Wiem, przepraszam – odpowiedział – ale ona lubi ptysie z tej cukierni.



No i jak mogłabym go nie kochać. Tylko nie dostrzegałam, że rzadko patrzy prosto w oczy… Gdy powiedział pewnego deszczowego, wiosennego wieczoru – przecież wiesz, że cię kocham – niebo zwaliło mi się nagle na głowę. Przytuliłam się do niego, obsypywałam pocałunkami oczy, usta, całą twarz. On oddawał te pocałunki, przytulał, głaskał włosy. Naprawdę zakochał się. I sam był przerażony uczuciem, nad którym nie panował. To była wielka miłość. Nic nie istniało, tylko my. Przestał chodzić do szkoły, ja zaniedbywałam coraz bardziej studia. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. Pieszczoty stawały się coraz gorętsze. Ubrania zaczęły przeszkadzać. Jego dłonie docierały wszędzie i były coraz śmielsze…


Nasz pierwszy raz. Nie taki, jak sobie wyobrażałam. U niego w domu, w jego pokoiku. Nie rozebrał powoli, nie szeptał czułości. Nie było płatków róż. Na podłodze, szybko i krótko. Poczułam ból. I nie uleciałam w niebo. Zostawił mnie samą na tę krótką chwilę. Pierwszy raz poczułam się winna. Że taka niedoświadczona i nie nadążam za nim. Adam potem był czuły, pytał czy bolało. Zapewniał, że będzie lepiej. Postara się. I że bardzo kocha. Bardzo, bardzo.

Ślub był dla mnie naturalną konsekwencją oddania się Adamowi. Tak zostałam wychowana. Znowu poczułam się winna. Przecież TO powinno zdarzyć się w noc poślubną. Ale co tam! Ba! Dumna byłam, żem już nie dziewczyna. Kobieta wamp wręcz. Występna i rozpustna I doszłam do wniosku, że dyplom magistra do niczego nie jest mi potrzebny. Bo niby, co ten dyplom mi da? Wrócę do swojego miasteczka, żeby dzieci uczyć polskiego? Adam stanowczo nie wyprowadzi się z Warszawy przecież. Chcieliśmy się pobrać i mieszkać razem. Co prawda, w nielicznych chwilach przytomności błyskała myśl o dziennikarstwie, ale to już nie miało żadnego znaczenia. Świat miał na imię Adam.


            wrzesień, 2010
Wywiało mi wtedy szare komórki ?  Przeciąg jakiś powstał po straceniu cnoty?



-  Co ty mówisz – tata patrzył gniewnie – rzuciłaś studia?!
-  Tak – głos mi zadrżał – i wychodzę za mąż.
-  Zniknij mi z oczu, natychmiast – zerwał się z krzesła – bo nie ręczę za siebie!
-  Piotr – głos mamy – nie krzycz na nią, proszę. Daj jej powiedzieć, tak nie można…
Uciekłam do swojego pokoju.

wrzesień, 2010
Adam rozmowę z rodzicami zostawił dla mnie. Po prostu powiedział, że to nie jego sprawa i sama muszę to załatwić. Przyjedzie potem i oświadczy się. Jak będzie przygotowany grunt, tak to określił.


-  Chodź do nas –zajrzała do pokoju mama – chcemy z tobą porozmawiać.
Szłam jak na ścięcie. Mój tata jeszcze nigdy na mnie nie krzyczał. Nawet wtedy, gdy przyniosłam złą ocenę w dzienniczku. Przychodził do pokoju, głaskał po głowie i mówił, że to nauczyciel jest głupi. Nieobiektywny.  Nie ja. I dodawał, popraw ten stopień, jesteś mądra, zgoda?
-  Kto to jest – wzburzony tata spacerował po obszernej kuchni – student? Dlaczego nie przyjechał z tobą?
- Oj, tato – zaczęłam mówić szybko – znasz go. To Adam, ten chłopak, kiedyś mieszkał w namiocie w naszym ogrodzie. Jakieś 3 lata temu to było. Nie, nie jest studentem. Pracuje. I …
Na chwilę przerwałam. Wiedziałam, że to najtrudniejszy moment..
- …uczy się – dokończyłam – w wieczorówce, w technikum.
-  Aha  - tata przerwał spacer – taki zdolny. To ten szczerbaty? Ten kurdupel?
-  Piotr – odezwała się mama – proszę cię, uważaj co mówisz, ona go kocha.
-  Mam uważać – ojciec znowu podniósł głos – ja mam uważać?!  Dobrze, powiem spokojnie, moja panno. Rzuciłaś studia, chcesz wyjść za mąż. Za kogo, pytam się? Za gołodupca, który nie ukończył nawet średniej szkoły?! Bez perspektyw, bez mieszkania też zapewne, co? Ma mieszkanie? No, tak, wiedziałem. Nie ma. I gdzie on jest teraz? Ten twój rycerz?
-  Piotr – to znowu mama – proszę cię, oni się kochają, przypomnij sobie nas z tamtych lat. Też nic nie mieliśmy i jakoś daliśmy sobie radę...
-  No, właśnie – przerwał jej gwałtownie – JAKOŚ daliśmy. Ale nie pozwolę, żeby moja mądra, zdolna, śliczna córeczka zmarnowała sobie życie z takim… takim… nikim. Przecież ty masz zdolności literackie! Zdobywałaś nagrody w konkursach. Dlatego polonistyka. Żebyś się rozwijała. Spotykała interesujących ludzi. Chciałaś w Krakowie, pamiętasz? Na Jagiellonce? Jeszcze nic straconego, przenieś się tam, córcia!
-  Nie, tato – powiedziałam stanowczo – nigdzie się nie przeniosę. Polonistyka jest nudna, a Kraków strasznie daleko od Warszawy
-  To przez ciebie, Kaśka – gniew ojca przeniósł się na mamę – ta Warszawa, w kółko powtarzałaś, że będzie miała bliżej, będzie miała bliżej.  Nigdy nie dam zgody na to małżeństwo. Nigdy!
Schwycił płaszcz i wybiegł z domu, trzaskając drzwiami. Przytuliłam się do mamy i rozpłakałam. Jak małe dziecko. Pierwszy raz mama stanęła po mojej stronie. I pierwszy raz wiedziałam, że nie poprawię tego stopnia. Adam był ważniejszy. Najważniejszy. Niech tata mówi, co chce.

Zostawiłam studia, kolegów, Warszawę i wróciłam do domu z ogrodem. Zaczęłam pracować w kancelarii Prokuratury. Ojciec nie odzywał się do mnie przez kilka miesięcy. Żeby tylko nie odzywał! Byłam powietrzem. Nie istniałam. To tak bolało. Schodziłam mu z drogi. Mama prowadziła chyba negocjacje, bo milkli obydwoje, gdy wchodziłam do domu.

-  Dobrze  było?– spytał Adam – bo nic nie mówisz.
-  Dooobrze – przygarnęłam się bliżej – wstajesz już?
-  A co mam robić – zaśmiał się głośno – tak tu leżeć? No, już ubieraj się.
Klepnął mnie w pupę i zniknął w łazience. Przyjeżdżałam do niego w każdą sobotę miesiąca.  Czekał z bukiecikiem stokrotek w zrolowanej gazecie. Przytulał mocno i biegliśmy do mieszkania kolegi. Zrywaliśmy pośpiesznie ubranie. Odlatywał, zostawiając mnie samą. W domu nigdy nie rozmawiałam z mamą na te tematy. Przeczytałam jakieś książki. Ale też niewiele się dowiedziałam. I sądziłam, że widocznie tak ma być. Kochałam mojego Adamka. A, że czasami było mi smutno…

Minęło kilka miesięcy. Wieczorem, przy kolacji, tata pierwszy raz spojrzał na mnie i powiedział, żeby on przyjechał. On -  to Adam. I onym został dla mojego ojca do końca. Generalnie zamienili ze sobą może trzy zdania w całym życiu.
- Zaproś w naszym imieniu – powiedział – jego rodziców. Mama przygotuje obiad i porozmawiamy.
Najpierw zjechało się moje rodzeństwo. Ze swoimi połówkami. Mama pojaśniała na ich widok, rozświetliła się cała. Jak zawsze. Zjazd rodzinny zaczął obrady. Adam i jego rodzice mieli przyjechać nazajutrz. Właściwie to matka i ojczym. Ojczym był dobrym człowiekiem, ale matka zajęta nowym mężem – ojciec Adama zginął w Dachau, wywieziony po Powstaniu Warszawskim – córeczką i synkiem, wychowanie pierworodnego zostawiła babci i młodszej siostrze. Rósł taki królewicz, któremu wszystko było wolno. Ale o tym jeszcze nie wiedziałam. A teraz stawiałam czoło atakowi rodziny. W pewnym momencie rozpłakałam się i wyszłam do kuchni. W momencie, gdy oświadczyłam, że Adam nie chce wesela a pieniądze przeznaczone na ten cel rodzice dadzą nam. Tego już było za dużo. Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie, przekrzykując się. Siedziałam na krzesełku i zanosiłam się płaczem. Na ramieniu poczułam dotyk czyjejś ręki. Podniosłam głowę, pewna, że to tata.
-  Nie płacz, mała  - najstarszy brat Stefan – nikt nie chce zrobić ci krzywdy, martwimy się o ciebie, bo cię kochamy. No, chodź już do nas, chodź.
Przytulił, pokołysał w objęciu, otarł łzy. I zabrał do pokoju. Temperatura dyskusji opadła. Nastąpiła zgoda. A wesele miało się odbyć. Tata w jakiejś chwili podszedł i nachylając się, pogłaskał mnie po głowie.
– Nie mam już wpływu na ciebie, córeczko – powiedział cichym, przygaszonym głosem - wychodź sobie za tego… Adama. Nie chcę być złym prorokiem, ale będziesz przez niego płakała całe życie.

Przypomniałam sobie to ładnych parę lat później, ale wtedy przepłynęły te słowa gdzieś obok mnie.

Nie dostałam pierścionka zaręczynowego. 
Narzeczony nie oświadczył się rodzicom. 
Jakoś tak wyszło w ogólnym zamieszaniu i zaznajamianiu się rodzin…









wrzesień, 2010


Te wszystkie stare przesądy mają coś w sobie jednak. Na przykład – pan młody nie powinien widzieć oblubienicy w sukni ślubnej przed ślubem. Moją sukienkę kupiłam w towarzystwie Adama. Pierwszy zobaczył mnie ustrojoną w to cudo.  Wydałam na nią całą moją pensję, pensyjkę właściwie. Alicja dała brakującą kwotę i zapłaciła też za welonik. Nie miałam też nic starego, ani niebieskiej podwiązki. W dodatku Adaś zrobił mi zdjęcie tuż przed wyjściem do kościoła. Tego też nie można. Zła wróżba. No i ta pogoda. Było zimno, ale słonecznie. Kwiecień w końcu, miesiąc bez literki „r”. Trzy godziny po ślubie zaczęło padać i tak padało przez następny miesiąc.
Co tam, wtedy byłam tak szczęśliwa, że do głowy mi nie przyszło zastanawiać się nad  znakami.






Copyright Ewa Malarska

Photo1 - zszywka.pl
Photo2 -POCAŁUNEK POD PARASOLEM
(www.tenga.pl) Photo3
Renata Raczyńska - MALWY W DESZCZU
(www.touchofart.eu)  

cdn




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz